"Kradła" prąd, choć... nie było jej w kraju
Pani Krystyna ma zapłacić 7,5 tys. zł kary za kradzież prądu w mieszkaniu, bo ktoś manipulował przy jej liczniku. Urządzenie wisi na klatce schodowej i każdy ma do niego dostęp. Kobieta przekonuje, że jest niewinna. Na stałe mieszka w Niemczech, a do Polski przyjeżdża bardzo rzadko. W dodatku jej mieszkanie stoi puste, więc prąd nie jest do niczego potrzebny! Mimo to, karę zapłacić musi.
Pani Krystyna Sobczyk jest najemcą mieszkania w Chorzowie, przy ulicy Powstańców. Bywa w nim jednak niezwykle rzadko, bo od kilku lat częściej niż w Polsce można spotkać ją w Niemczech.
- W 2004 roku dostałam emeryturę i wyjechałam z mężem do Niemiec. Wracamy do kraju dwa, trzy razy do roku - mówi pani Krystyna.
Gdy kobiety nie ma w Polsce, mieszkanie stoi puste. Opiekują się nim sąsiedzi pani Krystyny. Doglądają czy wszystko w porządku, regulują rachunki.
Mimo regularnie płaconych rachunków, w październiku ubiegłego roku panią Sobczyk spotkała niemiła niespodzianka. Mimo iż fizycznie nie było jej w Polsce, została oskarżona przez Vattenfall o nielegalny pobór energii. Obciążono ją kwotą 7 500 zł.
- Nasi kontrolerzy pojawili się na miejscu i stwierdzili nielegalny pobór. Nałożyliśmy więc karę za nielegalny pobór energii elektrycznej - mówi Łukasz Zimnoch, rzecznik firmy Vattenfall.
- Czuję się niewinna, ponieważ tutaj nie mieszkam. Jak mogę cokolwiek zrobić, jeżeli mnie tu nie ma. Jakie korzyści ja bym z tego w ogóle miała? - zastanawia się pani Krystyna.
Kobieta jest przekonana, że przy liczniku, który wisi na korytarzu, manipulować mógł każdy. Jej zdaniem winę za to ponosi Ewa H. - była zarządczyni budynku. Bo liczniki nigdy nie były odpowiednio zabezpieczone. Wiszące dziś kłódki założyli sami mieszkańcy.
- One wcześniej nie były zabezpieczone. My z sąsiadami sami zawiesiliśmy kłódki, bo byli tacy, co kradli prąd. Tylko nie złapaliśmy ich za rękę - twierdzi Maria Parzyjagła, sąsiadka pani Krystyny.
- Jeśli źle był zabezpieczony licznik, można było dokonać manipulacji, to trzeba było zwrócić się do administratora budynku - mówi Łukasz Zimnoch, rzecznik Vattenfall.
- To było zabezpieczane. Taka jest specyfika budynków, że nie jestem w stanie pilnować tych ludzi - twierdzi Ewa H., były zarządcą budynku.
By znaleźć sprawiedliwość, pani Krystyna oddała sprawę przeciwko zarządcy do sądu. W lutym sąd w Chorzowie zobowiązał zarządcę do zapłaty 7 500 zł. Ewa H. się odwołała. I tu niespodzianka. Ten sam chorzowski sąd, który wydał nakaz - nakaz uchylił. Dlaczego?
- Pani powódka w toku postępowania przed sądem pierwszej instancji w żaden sposób nie wykazała ewentualnej winy - informuje Krzysztof Zawała z Sądu Okręgowego w Katowicach.
- Sąd w Chorzowie nie dał dojść do słowa mojemu mecenasowi, rzucano tylko paragrafami, które mi nic nie mówią. W końcu kazano nam wyjść i w ciągu dwóch, trzech minut był wyrok, przegraliśmy sprawę. Podałam czterech świadków, żaden nie został przesłuchany - mówi pani Krystyna.
Pani Krystyna jest rozgoryczona. Efekt przegranej batalii sądowej jest bowiem dla niej bolesny - spłaca zadłużenie, które, jak twierdzi, nie jest przez nią zawinione.
- Czuję się bardzo upokorzona, jak złodziej - podsumowuje pani Krystyna.*
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz
ibrachacz@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)