Zakład padł - pensji nie ma
Choć pracy nie brakowało, szwalnia upadła. Kilkaset pracowników zakładu Torpo w Toruniu z dnia na dzień straciło pracę. Szwaczki twierdzą, że ich przełożeni celowo doprowadzili do upadku spółki, a przed bankructwem wyprowadzili część majątku. Pracownicy zostali bez pensji, dokumentów i odpraw. Sprawę bada prokuratura.
- Ten zakład naprawdę nie musiał paść. Oni to zrobili celowo - mówi Dorota Stocka, była pracownica firmy.
Torpo S.A. w Toruniu to zakład, który szył m.in. spodnie, marynarki i kamizelki od 1947 roku. Do ubiegłego roku pracę znajdowało tam 450 osób. Zakład miał kontrahentów z Niemiec, Holandii, Danii, Francji i Litwy. 22 listopada tego roku pod zakładem zebrali się byli pracownicy, którym Torpo zalega z wypłatą pensji i odpraw. Dwa lata temu obiecywali, że będzie praca, że postarają się o podwyżki dla nas, a okazało się, że całkiem zrobili co innego - mówi Elżbieta Wieczorkowska, była pracownica Torpo.
- Duża grupa osób zrezygnowała z odpraw i nagród jubileuszowych, by tylko nie doszło do zwolnień. Tydzień później sto osób dostało wypowiedzenia - dodaje Gabriela Flont, która pracowała w Torpo.
W kwietniu tego roku udziałowcy podjęli decyzję o likwidacji zakładu. Wyznaczono likwidatora. Ten w bardzo krótkim czasie zrezygnował z funkcji. Kolejna likwidatorka również zrezygnowała, we wrześniu tego roku. Trzy dni później zmarł główny akcjonariusz. Wszystko wskazuje na to, że było to samobójstwo. Od tego momentu pracownicy zostali pozostawieni sami sobie.
- Nie ma nikogo kto reprezentowałby pracowników. Pracowałyśmy do ostatniego dnia października, gdzie są pieniądze? - pyta Elżbieta Wieczorkowska, była pracownica Torpo
- Od maja mamy nieopłacany ZUS, niektórym brakuje pół roku, by przeszli na wcześniejsze świadczenia przedemerytalne. Akcjonariusze spółki wnieśli pozew do sądu o celowe działanie na szkodę zakładu - dodaje Gabriela Flont, była pracownica Torpo.
- 10 listopada został zasądzony kurator. Do tego czasu zdążyli wywieść maszyny z zakładu i tkaniny z magazynu - twierdzi Dorota Stocka, która także pracowała w Torpo.
Próbujemy skontaktować się z przedstawicielami władz Torpo.
- Niestety prezesa dzisiaj nie ma. On jest rzadko w firmie, trudno go zastać - mówi sekretarka Dariusza G., jednego z udziałowców.
- Złożyłem rezygnację z pełnienia funkcji Prezesa Zarządu, ponieważ przewodniczący rady zobowiązał Zarząd do przeprowadzenia procesu likwidacji. Ja się z tym nie zgadzałem - powiedział Jan K., były prezes Torpo.
Pracownice czują się rozżalone. Mówią, że mimo wysyłania sygnałów do różnych instytucji, nikt im zawczasu nie pomógł. Teraz boją się, że często po 20 lub 30 latach przepracowanych w Torpo, nie znajdą innego zatrudnienia.
- Jedynym wyjściem dla tych pracowników jest składanie pozwów do sądu. Pomagamy im w tym. Pozwy opiewają na różne kwoty, najczęściej jest to do 10 tys. zł - informuje Katarzyna Pietraszak z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Bydgoszczy.
Jest jednak iskierka nadziei. 10 listopada tego roku sąd wyznaczył kuratora dla zakładu, który ma za zadanie doprowadzić do walnego zgromadzenia akcjonariuszy spółki. Znany jest również spadkobierca głównego udziałowca.
- Rozmawiałem z większościowym akcjonariuszem spółki, istnieje szansa, by działalność była prowadzona dalej - mówi Leszek Budkiewicz, kurator Torpo.
- W pierwszej kolejności chciałybyśmy odzyskać nasze pieniądze i dokumenty. To jest teraz najważniejsze, bo nie mamy na dzień dzisiejszy z czego żyć - podsumowuje Elżbieta Wieczorkowska, była pracownica Torpo.*
* skrót materiału
Reporter: Sylwia Sierpińska
ssierpinska@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)