Krew w mieszkaniu - ciała nie ma

Krew w mieszkaniu - ciała nie ma

To jedna z największych zagadek podkarpackiej policji. Ryszard Jacek zaginął 2 września 2005 roku. Rano odebrał telefon w swoim mieszkaniu w Rzeszowie, a następnie ślad po nim zaginął. W lokalu znaleziono ślady jego krwi na podłodze oraz suficie, a wcześniej o mężczyznę ktoś wypytywał. Mimo tych okoliczności, policja jest przekonana, że było to zwykłe zaginięcie. Ślady krwi w mieszkaniu zbadano dopiero po dwóch latach i to na wyraźne żądanie rodziny!

- Gdyby się utopił, to woda by go gdzieś wyrzuciła. Gdyby go ktoś na chodniku zatłukł, też by był. Gdyby się powiesił, to by gdzieś wisiał! A tu ciała nie ma, chłopa nie ma i dowodów nie ma - denerwuje się Teofil Jacek, ojciec zaginionego Ryszarda Jacka.

Rzeszów: drugi września 2005 roku. Ryszard Jacek, jak co dzień, budzi się około godziny 7 rano. Za dwie godziny ma jechać do prowadzonej przez siebie firmy budowlanej. Czeka go ciężki dzień, ale nic nie wskazuje, aby miało wydarzyć się w nim coś niezwykłego.  

- Zadzwoniłam rano. Mówił, że się goli i wychodzi do pracy. Potem dzwoniłam do godziny 12, sygnał był w telefonie, ale już nikt nie odbierał, - opowiada konkubina zaginionego Ryszarda Jacka.

Pan Ryszard przed zaginięciem prowadził bujne życie. Lubił kobiety. Mieszkał z byłą żoną na jednym z rzeszowskich osiedli. Kiedy ta wróciła z pracy, pana Ryszarda nie było w mieszkaniu. Zastała tam jednak niecodzienny widok.

- Zauważyła plamy na podłodze. Takie smugi, jak po myciu. Ślady były także na zegarze i na oświetleniu. Musiało jakieś uderzenie być, skoro krew znalazła się na suficie - mówi Teofil Jacek - ojciec zaginionego mężczyzny.

- Zginął ręcznik kąpielowy, ścierki i gąbka - dodaje Dorota Tomaszewska, siostra zaginionego.

Zaniepokojona rodzina pana Ryszarda zgłosiła jego zaginięcie policji. Funkcjonariusze zabezpieczyli odkryte w mieszkaniu ślady i wszczęli poszukiwania. Kilka dni później, w sprawie nastąpił niespodziewany zwrot. Ale, jak twierdzą bliscy zaginionego, śledztwo zamiast przyspieszyć, utknęło w miejscu.

- Na parkingu znaleziono samochód syna. Wszystkie dokumenty leżały w schowku, niezamknięte. Policja powiedziała, że tego nie zabezpieczą, że mam to sam zrobić - opowiada Teofil Jacek.

- Przede wszystkim policja powinna dokonać oględzin tego samochodu, żeby zebrać materiał pod kątem badań DNA. To jest w ogóle jakieś nieporozumienie - twierdzi prof. Brunon Hołyst, kryminolog.

- Samochód poddany był szczegółowym oględzinom i weryfikacji tak szybko, jak było to możliwe - informuje Paweł Międlar z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.

- Najważniejsze jest to, że w tym samochodzie nic nie znaleziono - mówi Renata Krut- Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.

Kilka dni później w śledztwie pojawił się kolejny trop. Okazało się, że na tydzień przed zaginięciem pan Ryszard był bowiem obserwowany. Śledził go nieustalony dotąd mężczyzna. Nie wiadomo jednak, jaką rolę odegrał w tym, co stało się później.

- Przyjeżdżał przez kilka dni i wypytywał, gdzie mieszka syn. Obserwował klatkę schodową. Ryszard otrzymywał SMS-y z pogróżkami. - mówi Teofil Jacek.

- Policja nie sprawdziła tego tropu. Nawet nie zrobiono portretu pamięciowego tego mężczyzny - dodaje Dorota Tomaszewska, siostra zaginionego Ryszarda Jacka.

- To, że ktoś napisze "ja cię zabije" nie znaczy jeszcze, że to zrobi. Jednak również i ten wątek był sprawdzany - mówi Renata Krut-Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.

Jak twierdzą bliscy pana Ryszarda, jedyną osobą, która miała motyw, by zrobić mu krzywdę była kobieta, z którą spotykał się na rok przed zaginięciem. Była mu winna 10 tysięcy złotych. A pan Ryszard w ostatnim czasie twardo domagał się zwrotu pieniędzy.

- Nie dopatrzyliśmy się na tę chwilę przesłanek, które wskazywałyby na to, że Ryszard Jacek mógł paść ofiarą takiego konfliktu - informuje Paweł Międlar z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.

Trzy miesiące po zaginięciu rodzina pana Ryszarda zwróciła się o pomoc do jasnowidza. Jego wizja okazała się bezlitosna. Stwierdził, że pan Ryszard nie żyje. Padł bowiem ofiarą dokładnie zaplanowanego morderstwa:

"Ten człowiek nie żyje. Jego zwłoki znajdują się w dole, 100 - 200 metrów od wysypiska śmieci. Zostały tam wrzucone przez dwóch mężczyzn. Uważam, że jest to morderstwo. Rysuję plan..."

- Niestety, ten trop, ale i wiele innych, nie potwierdzały się - informuje Renata Krut-Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.

Po dwóch latach od zaginięcia rodzina pana Ryszarda poprosiła o udostępnienie jej akt sprawy. Okazało się, że wciąż nie zbadano zabezpieczonej w mieszkaniu mężczyzny krwi! Na żądanie bliskich zaginionego, badania przeprowadzono po kolejnych kilku miesiącach. Wycierane w pośpiechu plamy ostatecznie zidentyfikowano, jako krew pana Ryszarda.

- Opinia nie została wykonana, ponieważ żaden materiał zgromadzony na tamtym etapie postępowania nie wskazuje, że miał tu miejsce udział osób trzecich - mówi Renata Krut-Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.

- To są takie pozory śledztwa, takie śledztwo formalne, papierkowe. Jak pokazują efekty: bezużyteczne - podsumowuje prof. Brunon Hołyst, kryminolog.

- Wcześniej, jak słuchałam takich historii w telewizji, to nie wierzyłam. Jak człowiek może zaginąć w biały dzień, żeby go nikt nie widział? Teraz niestety wiem, że tak może być - rozpacza Joanna P., konkubina zaginionego Ryszarda Jacka.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)