Wypowiedzieli wojnę biskupowi
Wojna o proboszcza. Od dwóch miesięcy parafianie z Szelkowa na Mazowszu strzegą dostępu do swojego kościoła i plebanii. Wszystko przez decyzję biskupa, który wysłał ich proboszcza na roczny urlop. Wierni są oburzeni. Twierdzą, że nie ustąpią dopóki ksiądz Marek nie wróci na plebanię. Żaden inny duchowny nie ma tam wstępu.
Szelków to mała miejscowość koło Pułtuska. Tutejsza parafia istnieje od ponad sześciuset lat. W swojej historii przetrwała dziesiątki wojen. Ale tego, co dzieje się teraz, nie pamiętają nawet najstarsi z wiernych.
- Kościół zamknęli, furtki pozamykali. Trwa to już ze dwa miesiące - mówi jeden z ministrantów parafii w Szelkowie.
Siedem lat temu proboszczem w Szelkowie został ksiądz Marek Rogowski. Jak twierdzą nasi rozmówcy, był najlepszym z dotychczasowych księży. Jego osiągnięcia do dziś budzą w miasteczku szacunek i podziw.
- Który jego poprzednik zdejmował sutannę i brał się za szpadel czy za łopatę? Nie było takiego! O godzinie 11 w nocy drzewo rąbał, bo mu się widocznie nudziło - opowiada Jacek Ogonowski, parafianin z Szelkowa.
Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu. 17 sierpnia parafię w Szelkowie niespodziewanie odwiedził sam biskup. W kilku zdaniach oświadczył, że wysyła księdza Marka na roczny urlop. Wśród wiernych zawrzało.
- Powiedział, że nie będzie nam wyjaśniał powodu, bo tego nie zrozumiemy. Takie padły słowa - relacjonuje Monika Stańczak, parafianka z Szelkowa.
W ciągu kilku dni parafianie nieoficjalnie ustalili, że niespodziewany urlop proboszcza to w istocie kara. Powodem miało być rzekome pijaństwo księdza. Do biskupa od dłuższego czasu miały trafiać w tej sprawie anonimowe donosy.
- Mówił na kazaniu, że pali papierosy, że pije piwo, że jest takim samym ułomnym człowiekiem. Nie wiem, czy akurat od piwa kogoś można nazwać alkoholikiem - mówi Krystyna Fabisiak, parafianka z Szelkowa.
- To są pomówienia! To nieprawda, że ksiądz nasz szklankami wódkę pił - zapewnia Jacek Lenart, parafianin z Szelkowa.
W odpowiedzi na decyzję biskupa parafianie zebrali półtora tysiąca podpisów w obronie proboszcza. Wysłali też do kurii kilkanaście pism. Kiedy nie doczekali się odpowiedzi, postanowili wypowiedzieć biskupowi wojnę.
Dzień po wizycie biskupa wierni z Szelkowa rozpoczęli swój protest. Zablokowali wejście do kościoła i urządzili wokół niego całodobowe warty. Ogłosili, że nie wpuszczą do parafii żadnego nowego księdza. Wkrótce doszło do pierwszej bitwy.
- Zajechał do nas ksiądz dziekan z Różana i z nieznanym nam księdzem próbowali siłą wejść do księdza proboszcza. W końcu jeden z nich wypowiedział słowa: "Motłoch, k...a!", po czym wsiedli do samochodu i z piskiem opon odjechali - wspomina Monika Stańczak z Szelkowa.
Kilka dni później w Szelkowie pojawił się patrol policji. O dziwo, wezwał go sam ksiądz Marek. Zgłosił, że parafianie nie pozwalają mu opuścić plebanii.
- Uwięziony nie był, bo furtki były pootwierane, chodził, msze odprawiał - twierdzi Jacek Lenart, parafianin z Szelkowa.
Tydzień temu ksiądz Marek ponownie poprosił wiernych o wypuszczenie z parafii. Z relacji wiernych chciał pojechać do kurii, aby samodzielnie bronić się przed zarzutami biskupa. Obiecał, że wróci wieczorem. Od tamtej pory zaginął po nim jednak wszelki ślad.
- Ktoś go zamknął! Ja myślę, że to się wszystko dzieje za wolą biskupa - uważa Arkadiusz Brzeziński, parafianin z Szelkowa.
- Ksiądz Marek wykazał posłuszeństwo, na urlop się udał. Więcej powiedzieć nie mogę, bo więcej na ten temat nie wiem - przekonuje ministrant parafii w Szelkowie.
Mimo upływu kolejnych dni, parafianie z Szelkowa wciąż trwają na posterunkach. Twierdzą, że nie ruszą się z nich nawet do lata. Tymczasem w parafii co rusz pojawiają się kolejni wysłannicy biskupa. Nie mają tam jednak lekkiego życia.
- Jeżeli z nami się nie rozmawia, tylko nam się z góry zakłada, że jak baranki pokornie wszystko przyjmiemy, to mówimy temu stanowcze "nie". My jesteśmy tu gospodarzami, my jesteśmy tu wyznawcami naszej religii i niech żaden zwierzchnik nie liczy na to, że pokornie schylimy głowy - mówi Arkadiusz Brzeziński, parafianin z Szelkowa.
W ubiegłą niedzielę parafianie z Szelkowa sami postanowili doprowadzić do spotkania z biskupem. Tego dnia miał on wyświęcić pomnik w jednej z sąsiednich wsi. Wierni przygotowali transparenty i plan działania. Wszystko po to, aby odzyskać ukochanego proboszcza. Do rozmowy jednak nie doszło.
Jak twierdzą wierni z Szelkowa ich cierpliwość się wyczerpuje. Zapowiadają, że jeśli biskup nie zmieni decyzji, ich działania dopiero staną się radykalne.
- Być może odejdziemy od Kościoła. Nie mogę decydować za innych ludzi, tylko za siebie - mówi Monika Stańczak z Szelkowa.
- Ja tak samo. I wielu innych to zrobi! - dodali inni parafianie.
- Okazywanie miłosierdzia nie jest słabością, ale wielkością człowieka. Mamy nadzieję, że ksiądz biskup przychyli się do naszej prośby i zwróci nam księdza - mówi Krystyna Brzezińska z Szelkowa.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)