Groźny wypadek z druhem amatorem

Groźny wypadek z druhem amatorem

Koszmarny wypadek w drużynie harcerskiej. Podczas jednej z zabaw, jedenastoletnia Angelika spadła z drzewa i rozerwała sobie brzuch. Lekarze mówią, że otarła się o śmierć. Rodzice wysłali dziecko na zbiórkę, bo opiekuna poleciła szkoła. Po wypadku okazało się, że Daniel N. nie posiadał żadnych uprawnień instruktorskich. Nie był nawet legalnie zatrudniony!

- Ma szramę na brzuchu. Za każdym razem gdy to widzi, to płacze. Po operacji chirurg wyszedł i powiedział, że rana jest niecały centymetr o tętnicy głównej. Jakby przebiła tętnice, karetka nie byłaby potrzebna - opowiada Jarosław Chodnicki, ojciec Angeliki.

Angelika Chodnicka dziś ma trzynaście lat. Mieszka w miejscowości Stawiski niedaleko Łomży. Dwa lata temu dziewczynka zapisała się do drużyny harcerskiej, którą miał prowadzić Daniel N. Po oficjalnym przedstawieniu Daniela N. przez dyrektorkę szkoły podstawowej w Stawiskach, rodzice Angeliki bez wahania zgodzili się, by ich córka uczestniczyła w zbiórkach.

- Mieliśmy pełne zaufanie do szkoły. Sądziliśmy, że go sprawdzili - mówi Jarosław Chodnicki, ojciec Angeliki.

Już po kliku dniach Daniel N. zabrał drużynę na zbiórkę do lasu - na ognisko. Jedną z zabaw miało być wspinanie się na drzewa. Niestety, dla jedenastoletniej wówczas Angeliki skończyło się to dramatycznie. Dziewczynka spadła z drzewa i rozerwała sobie brzuch.

- Wszyscy po kolei wchodziliśmy. Byłam na wysokości jednego metra, mówiłam, że się boję, a kazał mi skoczyć - wspomina Angelika.

- Mam żal, że nie zabronił tym dzieciom wchodzić na te drzewa. Mam żal, bo ona była na wysokości metra i mógł ją zdjąć. Teraz Angelika ma 20-centymetrową szramę - dodaje Jarosław Chodnicki, ojciec Angeliki.

Angelika cudem uniknęła śmierci. Po wypadku rodzice zaczęli dociekać prawdy o tym zdarzeniu i o opiekunie - Danielu N. Okazało się, że mężczyzna nie posiadał żadnych uprawnień instruktorskich i nie powinien opiekować się dziećmi.

- Daniel był kiedyś naszym harcerzem, ale kilka lat temu odszedł. Jedynie telefonicznie wyraził chęć reaktywowania drużyny. Nie złożył niestety żadnego meldunku, że chce tę drużynę reaktywować, więc nie dostał mojego pozwolenia - tłumaczy hm. Dorota Górska z hufca ZHP w Łomży.

Nie ma wątpliwości, Daniel N. nie posiadał uprawnień. Pozostaje zatem pytanie, jakim cudem stał się opiekunem dzieci i dlaczego oficjalnie został przedstawiony przez dyrektor szkoły jako drużynowy?

- Ja go nie sprawdzałam. Powiedział, że przysłał go Gminny Ośrodek Kultury, więc go przedstawiłam - wyjaśnia Danuta Truszkowska, dyrektor szkoły podstawowej w miejscowości Stawiski.

Jak się jednak okazuje Daniel N. nie był nawet legalnie zatrudniony, umowy o pracę nie podpisał. Była to jedynie umowa ustna. Urzędnicy, jak twierdzi burmistrz Stawisk, by podpisać umowę, czekali na uzupełnienie przez niego dokumentów. nikt mu nie zabronił, by drużynę już prowadził.

- Daniel zapomniał o pewnych kwestiach. Nie przyszło mu do głowy, zapomniał. Nam to nie uciekło, dlatego nie podpisaliśmy umowy - mówi Marek Waszkiewicz, burmistrz miasta Stawiski.

Próbowaliśmy porozmawiać z Danielem N. Niestety, mężczyzna odmówił komentarza.

Wygląda na to, że nikt nie poczuwa się do winy. Państwo Chodniccy walczą z Danielem N. o odszkodowanie za wypadek. Będą walczyć o prawdę, której, jak twierdzą, nikt nie chce ujawnić.

- Niby każdy wie, kto jest winny, ale nikt do tej winy się nie poczuwa - podsumowuje Jarosław Chodnicki, ojciec Angeliki.*

* skrót materiału

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk

(Telewizja Polsat)