Odnaleziona po sześciu dniach
W tę historię trudno uwierzyć! 10-letnia, niepełnosprawna Karina przeżyła w lesie 6 dni. Bez ciepłej odzieży, jedzenia i wody! Dziewczynka wybrała się na grzyby i ślad po niej zaginął. Zakrojone na ogromną skalę poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Karina odnalazła się dopiero w poniedziałek, zaledwie 5 kilometrów od domu. Sąsiedzi twierdzą, że w dniu zaginięcia rodzice dziecka byli pijani, a w rodzinie dochodziło do przemocy.
- W dniu zaginięcia to ona i on byli wypici - mówi jedna z sąsiadek rodziny.
Piątego października, we wsi Rzepiski koło Augustowa zaginęła chora na epilepsję 10-letnia Karina. Dziewczynka powiedziała rodzicom, że idzie na grzyby. Kiedy zapadł zmrok, a dziecko nie wróciło, matka Kariny zawiadomiła policję. Rozpoczęły się poszukiwania, w których brało udział 250 policjantów, pograniczników, strażaków i leśników.
W poszukiwaniach brały udział trzy helikoptery - dwa policyjne i jeden straży granicznej. Śmigłowce wyposażone były w kamery noktowizyjne. Wykorzystano nawet bezzałogowy samolot. Przeszukano kilkaset hektarów, rozdano tysiące ulotek. Bez rezultatu.
Dwa dni temu wracająca z zakupów Teresa Korol zobaczyła małą dziewczynkę maszerującą poboczem drogi krajowej. Samotnie idące dziecko mijały dziesiątki samochodów. Nikt oprócz pani Teresy się nie zatrzymał. Tylko nam udało się porozmawiać z kobietą, która odnalazła poszukiwaną Karinę.
- Jechałam z synem i zauważyłam dziewczynkę. Szła poboczem. Kiedy spytałam, gdzie idzie, zaczęła płakać. Dałam jej rogala do jedzenia, przykryłam i czekałam na przyjazd policji - wspomina pani Teresa.
Policjanci natychmiast odwieźli wycieńczoną Karinę do szpitala. Dziewczynka była bardzo brudna, wyczerpana i głodna. Okazało się, że odnaleziona została zaledwie 5 kilometrów od swojego domu.
- Jej stan jest dość dobry, jest wycieńczona. Nasz niepokój budzą odmrożone stopy.
Boimy się, że może konieczna być amputacja - opowiada Marzanna Ejlak ze Szpitala Wojewódzkiego w Suwałkach.
Jak to możliwe, że 10-letnia dziewczynka ucząca się w szkole specjalnej i chorująca na padaczkę mogła pójść do lasu bez opieki? Okazuje się, że w domu rodzinnym dziewczynki już wcześniej musiała interweniować policja.
- Ta rodzina jest znana policjantom z Augustowa. Występowały tam rożne problemy. Często interweniowała policja, bo dochodziło do przemocy - informuje Andrzej Baranowski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
- Bywały takie sytuacje, że pomoc finansowa, którą rodzina od nas otrzymywała, była wydawana na alkohol. Nie będę tego ukrywał - dodaje Tomasz Tomaszewski, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Augustowie.
Najbliżsi sąsiedzi twierdzą, że dziewczynka była zaniedbywana już wcześniej. Wiadomo, że Karina jest jednym z dziesięciorga dzieci w rodzinie, a jej rodzice nigdzie nie pracują.
- Nie bardzo się opiekują tymi dziećmi. Ona często chodziła po domach. Może i głodna była, bo przychodziła do mnie i pytała czy mam coś słodkiego - mówi jedna z sąsiadek rodziny.
- Policjanci wyjaśniają okoliczności zaginięcia. Chcemy wyjaśnić, czy w tym wypadku nie doszło do narażenia dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia przez opiekunów - informuje Andrzej Baranowski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)