PKP rozdzieliło wieś
Mieszkańcy Chybia na Śląsku walczą z PKP o remont kładki. Konstrukcję zamknięto, bo wymaga remontu. Nie wiadomo jednak, kto za to zapłaci. Gmina nie ma ponad miliona złotych, a PKP nie poczuwa się do odpowiedzialności. Konflikt trwa. Mieszkańcy i ich dzieci muszą przemykać między pędzącymi pociągami.
Międzynarodowa linia kolejowa dzieli śląską miejscowość Chybie na pół. Kiedyś był tam przejazd kolejowy. PKP w latach 70. rozbudowała tory. Zlikwidowano przejazd, a w zamian postawiono kładkę.
- Obudziliśmy się któregoś dnia rano i przeżyliśmy szok. Sklep jest po drugiej stronie, a kładka została zamknięta - opowiada jedna z mieszkanek Chybia.
Kładka wymaga remontu. I tu zaczyna się kolejny problem, bo nie wiadomo, kto jest jej właścicielem.
- Jeżeli ktoś nabywa prawo do gruntu to dostaje również to, co jest na gruncie. W związku z tym należy domniemywać, że kładka jest własnością PKP - mówi Jolanta Michalska z Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami PKP SA w Katowicach.
- PKP zrobiło ekspertyzę budowlaną, a Inspektor Nadzoru Budowlanego także. Pojawiła się tam adnotacja, że jeżeli remonty nie zostaną przeprowadzone, to kładkę należy zamknąć - opowiada Mirosław Wardas, przewodniczący Rady Gminy w Chybiu.
- Właściciel każdego obiektu może wyłączyć go z użytkowania .To jest jego prawo. Natomiast my decyzji czy nakazu wyłączenia tego obiektu z użytkowania nie wydaliśmy - mówi Jan Spychała-Śląski, Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego w Katowicach.
Nakazu nie było, ale PKP kładkę zamknęło. Teraz urzędnicy spierają się, kto ma zapłacić za remont. Kwota jest niemała.
- Żeby przeprowadzić generalny remont kładki, należałoby wyłączyć z ruchu pociągi. To by kosztowało około 1 mln 200 tys. zł. Jesteśmy skłonni sfinansować remont tej kładki, bo jest nam potrzebna. Tylko że, PKP także powinno partycypować w kosztach, bo kładka została nam zafundowana w zamian za przejazd kolejowy. Gdyby ten przejazd był, to oni dalej musieliby go utrzymywać, a nie my - mówi Elżbieta Dubiańska-Przemyk, wójt gminy Chybie.
- Nie widzimy naszego celu i interesu w partycypowaniu w kosztach - odpowiada Jolanta Michalska z Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami PKP SA w Katowicach.
Z urzędniczych okien nie widać, na jakie niebezpieczeństwo narażeni są teraz mieszkańcy. Ludzie boją się wysyłać dzieci do szkoły.
- Młodsze dzieci rodzice dowożą, ale starsze są zdane tylko na siebie. Są obawy, że te dzieciaki pójdą przez tory - mówi Aleksandra Paszanda, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Mnichu.
- Przechodzimy po torach, albo między wagonami. Mało co widać, bo jest ograniczona widoczność - opowiada Michał, uczeń.
- My nie możemy pracować, bo nasze dzieci trzeba dowozić do szkoły. Ja mając trójkę trzy razy wyjeżdżam do szkoły, bo każde ma na inną godzinę - opowiada jedna z mieszkanek Chybia.*
* skrót materiału
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)