Śmierć na wysypisku
Tragiczny wypadek na wysypisku śmieci w Rokitnie niedaleko Lublina. 63-letni Henryk Stachura zginął, rozjechany przez spycharkę. Mężczyzna zbierał na wysypisku chleb, złom i inne cenne rzeczy. W ten sposób dorabiał. Kierowca spycharki miał we krwi alkohol. Mimo to, prokuratura umorzyła śledztwo.
Do wypadku doszło kilka miesięcy temu. Natychmiast wszczęto dochodzenie. Jak się okazało, kierowca spycharki, Ryszard B. miał 0,3 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Jednak po miesiącu prokuratura sprawę umorzyła. Z tą decyzją nie zgadza się rodzina.
- W mojej ocenie przyczyną wypadku było to, że operator spychacza nie upewnił się, czy za spychaczem są jakieś osoby - mówi Piotr Stachura, syn tragicznie zmarłego pana Henryka.
- Biegły nie uznał, by zachodził związek przyczynowo skutkowy miedzy alkoholem, a wypadkiem - informuje Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Zdaniem rodziny sprawa została przeprowadzona pobieżnie. Bliskich pana Henryka dziwi między innymi fakt, że nie przesłuchano dodatkowych świadków.
- Zabrakło ustalenia świadków, którzy bezpośrednio uczestniczyli w zdarzeniu. Jedynym przesłuchanym był tak na prawdę sam operator spychacza, który stwierdził, że obejrzał się - mówi Piotr Stachura.
- Prokurator uznał, że najważniejsza jest opinia biegłego - wyjaśnia Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
- Opinia biegłego jest pewną oceną sytuacji. Nie ma nic bardziej wartościowego, jak zeznania świadka - mówi Dariusz Jędryszka, z Dziennika Wschodniego.
Sprawa śmierci pana Henryka wywołała zamieszanie. Wysypiskiem administruje Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Lublinie. Choć tzw. szperacze nie powinni przebywać na tym terenie, jak sami twierdzą, nie było z tym nigdy żadnego problemu. Ta praca to często ich jedyny zarobek. Po wypadku wprowadzono absolutny zakaz wchodzenia na wysypisko.
- Oni powinni tym ludziom dopłacać za to, że tam przebierają. Tam czasem nawet 100 osób wchodziło. Nikomu nic nie przeszkadzało. Kierowcy cieszyli się, jak byli ludzie, bo im klapy otwierali. Chleb się zbierało dla świń i kur - mówi jeden ze szperaczy.
- To jest problem nie tylko naszego składowiska, ale wszystkich w Polsce. Nigdy nie było przyzwolenia dla szperaczy, ale kosztowne jest utrzymanie porządku, kontrolowanie wysypiska - przyznaje Henryka Piotrowska z Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Lublinie.
- Mąż został potraktowany, jak te śmieci na wysypisku. Dla kogoś może być nikim, ale dla mnie był ważny. Razem przeżyliśmy 40 lat - rozpacza Krystyna Stachura, żona tragicznie zmarłego pana Henryka.*
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk
(Telewizja Polsat)