Wyrzucona z własnego pensjonatu

Wyrzucona z własnego pensjonatu

Dzierżawca przejął jej pensjonat. Violetta Nieszporek wybudowała dom wypoczynkowy w Rewalu. Następnie wydzierżawiła go wspólnikowi, który w zamian miał oddawać jej połowę miesięcznych dochodów. Kobieta twierdzi, że tego nie robi. Choć mężczyzna nie jest właścicielem, wywalczył w sądzie zakaz wstępu pani Violetty do jej własnego pensjonatu. Jak to możliwe?

Pensjonat miał być zabezpieczeniem na starość dla Violetty Nieszporek i jej rodziców. Na jego budowę przeznaczyli oszczędności życia. Pani Violetta, która od dziecka mieszka na stałe w Niemczech, w lutym tego roku podpisała umowę dzierżawy z Bogdanem Bradtke. Ten zobowiązał się dbać o pensjonat, jak o własny obiekt.

- Strony zgodnie ustalają, że z tytułu umowy-dzierżawy będzie płacił wydzierżawiającemu miesięczny czynsz w postaci 50 procent wypracowanego zysku netto - czyta umowę Bogdan Bradtke, dzierżawca pensjonatu Wiola.

Pani Violetta przyznaje, że zbytnio zaufała dzierżawcy i nie skonsultowała umowy z prawnikiem. Umowa miała być jednak tylko tymczasowa. Za kilka miesięcy mieli ją dopracować i pójść z nią do notariusza.

- Kiedy wróciłam do kraju, powiedział, że nigdzie nie pójdzie i niczego nie będzie podpisywał - wspomina pani Violetta.

Dzierżawca zapewnia, że spłaca w banku raty kredytu, który pani Violetta zaciągnęła pod budowę domu. Właścicielka pokazuje nam wyciągi ze swojego konta z banku, na które nie ma żadnych wpływów. Dotychczas nie widziała obiecanej połowy z zysku.

- W kwietniu zamieszkał w tym budynku. Minęły cztery miesiące. W umowie jest napisane, że każdego 15 dnia miesiąca powinien się ze mną rozliczać, dać mi faktury, umożliwić wgląd do dokumentów. Nie zrobił dotychczas nic - mówi pani Violetta.

- Pani Violetta otrzymywała ode mnie pieniądze, to jest udokumentowane. Dostawała na wyjazdy do Niemiec, na życie - twierdzi Bogdan Bradtke, dzierżawca pensjonatu.

- Jak się Viola zorientowała, co się dzieje, to dała mu wypowiedzenie umowy. Od tej pory pan Bradtke zaczął robić wszystko, żeby usunąć nas z pensjonatu - mówi Jan Tomiałowicz, partner pani Violetty.

Gdy pod koniec lipca właścicielka przyjechała z Bonn do swojego pensjonatu, zastała zamknięte drzwi i ochroniarzy, którzy oznajmili pani Violetcie i jej rodzinie, że nie mają prawa tam przebywać.

- Stałam przed swoim własnym domem i nie rozumiałam, o co chodziło. Jestem taka groźna? - relacjonuje kobieta.

- Jeżeli pani by miała sklep i właściciel przychodziłby 40 razy dziennie i wywiązywał awantury? - mówi naszej reporterce Bogdan Radtke.

Choć pensjonat pani Violetty ma tysiąc metrów kwadratowych powierzchni, ona sama gnieździ się teraz z rodziną na trzydziestu metrach w budynku gospodarczym. Mało tego, dzierżawca wywalczył w sądzie postanowienie, na mocy którego właścicielka ma zakaz wstępu do swojego pensjonatu.

- Według własnych informacji dzierżawcy, wyłącznie w sezonie letnim miał on 335 tysięcy złotych dochodu - informuje Joanna Kitłowska-Moroz z Sądu Okręgowego w Szczecinie.

- Wszędzie stoją ochroniarze, nie mogę wejść. Wybudowałam ten dom. Mam tam wszystkie dokumenty, jestem właścicielem i mam tutaj firmę - rozpacza pani Violetta. *

* skrót materiału

Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)