Policjant odjechał z miejsca wypadku

Policjant odjechał z miejsca wypadku

Policja mnie wrabia - mówi Jakub Orzeszek. 22-letni mężczyzna miał groźny wypadek samochodowy. Twierdzi, że wypadł z drogi przez nadjeżdżającego z naprzeciwka nissana. Jego kierowca nie zatrzymał się, by udzielić pomocy. Na miejsce wypadku wrócił dopiero po około 20 minutach. Okazało się, że jest policjantem. Wina za całe zajście spadła na pana Jakuba. Czy słusznie?

Jakub Orzeszek ma 22 lata. Mieszka w Górczycy, małej miejscowości koło Lwówka Śląskiego. Daty dwunastego czerwca tego roku nie zapomni nigdy. Tego dnia do pokonania miał zaledwie kilkanaście kilometrów. Do celu podróży niestety nie dojechał.

Jakub Orzeszek, doznał obrażeń w wypadku samochodowym 

- Zobaczyłem samochód, który jechał wprost na mnie. Chciałem uniknąć czołowego zderzenia, dlatego odbiłem lekko w prawo, uderzyłem w drzewo, później dachowałem - opowiada pan Jakub.

Nissan, z którym mijał się pan Jakub odjechał. Na miejsce wypadku powrócił po około dwudziestu minutach. Wówczas zza jego kierownicy wysiadł Wiesław K. - policjant pochodzący z rodzinnej miejscowości pana Jakuba, obecnie pracujący w pobliskim Bolesławcu.

- Pan Wiesław był traktowany przez policjantów jako osoba z przywilejem. Podali sobie ręce, on wytłumaczył im jak było i pod jego dyktando zrobiono wszystkie pomiary - twierdzi Zbigniew Orzeszek, ojciec pana Jakuba.

Taki obrót sprawy zszokował pana Jakuba. Poturbowany mężczyzna już w karetce twierdził, że samochodem kierował ktoś inny.

- Widziałem tam dwie osoby, ale nie jestem w stanie ich rozpoznać - mówi poszkodowany w wypadku mężczyzna.

- Zdaniem syna to była wymiana kierowców. Kto inny kierował, a kto inny przyjechał na miejsce zdarzenia - dodaje Zbigniew Orzeszek, ojciec pana Jakuba.

Wiesław K. utrzymuje że to on kierował nissanem. Stwierdził, iż widział we wstecznym lusterku dramatyczny wypadek. Przyhamował i... odjechał. Dlaczego policjant z wieloletnim stażem oddalił się z miejsca wypadku?

- Twierdził, że nie posiadał telefonu i nie mógł powiadomić służb ratowniczych. Doszedł do wniosku, że będzie korzystniej, aby udać się do miejsca zamieszkania swoich rodziców i stamtąd zatelefonować, a następnie wrócić na miejsce i udzielić pomocy - informuje Marek Madeksza z Komendy Powiatowej Policji w Lwówku Śląskim.

- Każdy kierowca, kiedy jest świadkiem wypadku, ma obowiązek udzielenia pierwszej pomocy poszkodowanym i nie ma tłumaczenia, że pojechał po telefon czy w innym celu - mówi Marcin Kędzia z fundacji Kierowca Bezpieczny.

Tymczasem policjant zarzutu nieudzielenia pomocy nie otrzymał. Chcieliśmy porozmawiać z Wiesławem K. Niestety, nie udało nam się go zastać. Jego rodzice są pewni, że i tak nie zechciałby komentować sprawy.

Pan Jakub spędził w szpitalu sześć dni, do dziś przebywa na zwolnieniu lekarskim. Tydzień po całym zdarzeniu mężczyzna otrzymał pismo z policji - wezwanie w charakterze sprawcy zdarzenia.

- Przedstawiono mi zarzut spowodowania zagrożenia na drodze, niedostosowania prędkości do warunków panujących na drodze - opowiada pan Jakub.

- Na podstawie zebranych śladów nasi policjanci wstępnie ustalili, iż bardziej wiarygodne są wyjaśnienia czterdziestoletniego mieszkańca Bolesławca - mówi Marek Madeksza z Komendy Powiatowej Policji w Lwówku Śląskim.

Sprawa trafiła do sądu. Ten już po trzech tygodniach, bez przeprowadzenia rozprawy, skazał zaocznie pana Jakuba. Mężczyzna nie godzi się z takim rozstrzygnięciem i już złożył w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.

- Czuję, że policja mnie wrabia. Myślę, że chcą przekręcić sprawę na korzyść tego policjanta - mówi Jakub Orzeszek.

- Od tego są prokuratorzy, prawo, a nie jakiś tam Orzeszek będzie osądzać mojego syna. Jak wezmę miotłę, pójdę i mu pier... po tych ślepiach, to on nie będzie już nikomu zagrażał na świecie - usłyszeliśmy od rodziców Wiesława K.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)