Został "czarną owcą" w policji
Mówił o fali wśród szczecińskich antyterrorystów i został zwolniony. Marcin T. twierdzi, że w jednostce przeżył piekło. Był poniżany, bity a nawet do niego strzelano. Kiedy opowiedział o tym przełożonym stracił pracę. Sprawa trafiła do sądu, ale antyterroryści zostali uniewinnieni. Teraz to oni oskarżają Marcina T. o pomówienie.
Pan Marcin służy w policji od prawie 13 lat. Antyterrorystą został 6 lat temu. Miał być jednym z najlepszych, ale, jak twierdzi, jego wyobrażenie o służbie miało niewiele wspólnego z rzeczywistością.
- Po przyjęciu od razu stwierdziłem, że w moim pododdziale istnieje tzw. "fala wojskowa". Jest tzw. podział na lepszych, czyli "dziadów" i cienizny, czyli "kotów" - opowiada Marcin T., były antyterrorysta.
U pana Marcina z naszą kamerą byliśmy trzy lata temu. Twierdził wówczas, że wśród szczecińskich antyterrorystów panuje tzw. "fala". Przez kilka godzin opowiadał o tym, co jego zdaniem dzieje się w elitarnej jednostce.
- "Furiat" skoczył mi na głowę, o mało mi karku nie skręcił. Przygniótł mnie do ziemi i tak mnie poddusił, że straciłem przytomność. Innym razem zostałem pobity, za to, że nie posprzątałem brudów w szafce mojego kolegi. Kolejnemu koledze założyli dźwignię na nogę i ją złamali - opowiada Marcin T.
Kiedy pan Marcin zaczął interweniować u swoich szefów, jak twierdzi, kryzys w jednostce zaostrzył się. Fala przestała być tylko falą. Pan Marcin zaczął... bać się o życie.
- Podpiął magazynek, przeładował i strzelił mi za plecami, na wysokości głowy. Na początku myślałem, że to było dla zabawy. Ale jak zobaczyłem jego uśmiech, usłyszałem, że mam szczęście, bo on nigdy nie pudłuje, to zrozumiałem, że to są groźby - opowiada były antyterrorysta.
Na temat zdarzeń w jednostce pan Marcin sporządził obszerny raport. Kiedy wysłał go do komendanta wojewódzkiego, ten skierował sprawę do prokuratury. Kilka tygodni później sprawy przybrały jednak nieoczekiwany obrót. Pan Marcin został zwolniony "dla dobra służby". Decyzję komendant uzasadnił tym, że policjant "nadużywał prawa do skarg".
Po naszej wizycie w grudniu 2007 roku, Sąd Administracyjny w Warszawie nakazał przywrócić pana Marcina do służby. Mimo to, jak twierdzi policjant, jego kłopoty wcale się nie skończyły, bo jego przełożeni wciąż dają mu odczuć, że nie jest mile widziany w komendzie.
- Decyzja sądu nie była wykonywana przez Komendę Wojewódzką Policji w Szczecinie przez prawie rok czasu. Żyłem dzięki pomocy rodziny i z kredytów - opowiada pan Marcin.
Mimo wewnętrznych kontroli, w jednostce antyterrostycznej nie wykryto żadnych nieprawidłowości. Tymczasem prokuratura skierowała wobec jej funkcjonariuszy akt oskarżenia. Koledzy pana Marcina zostali jednak uniewinnieni. Co więcej - pan Marcin ma zwrócić jednemu z nich 2400 złotych kosztów procesu.
W maju 2008 roku, szczecińscy antyterroryści skierowali przeciwko panu Marcinowi własny akt oskarżenia. Jak twierdzą, czują się pomówieni. Żaden z nich nie zdecydował się jednak porozmawiać z nami przed kamerą. Wolą zaczekać na zakończenie procesu.
- Dochodzi do tego, że policjanci popełniają samobójstwa, a przełożeni tłumaczą to problemami rodzinnymi. Zawsze tak było. To nie są problemy rodzinne, tylko mobbing, znęcanie się przełożonych nad podwładnymi i fala - mówi Marcin T.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)