Mecz - idziesz na własną odpowiedzialność

Mecz - idziesz na własną odpowiedzialność

Poszedł na mecz i został kaleką. Na Stadionie Śląskim w Chorzowie pan Artur został uderzony ciężkim przedmiotem w twarz. Mężczyzna do końca życia nie będzie widział na jedno oko. Ponieważ w takim stanie nie może wykonywać swojego zawodu, pan Artur zażądał od PZPN odszkodowania. W piłkarskiej centrali usłyszał, że jego telefony denerwują pracowników.

- Idąc na mecz nie wiedziałem, że on się tak skończy. Zostałem kaleką do końca życia, niestety nikt nie jest za to odpowiedzialny, nikt nie chce mi pomóc - mówi Artur Zaborowski, który walczy z PZPN o odszkodowanie.

- Nie jesteśmy w stanie wypłacić takich pieniędzy, o jakie nas ta osoba prosi - odpowiada Agnieszka Olejkowska, rzecznik prasowy PZPN-u.

Artur Zaborowski ma 29 lat. 19 maja zeszłego roku poszedł na mecz o puchar Polski między swoim ukochanym Ruchem Chorzów a Lechem Poznań na Stadion Śląski w Chorzowie. W przerwie meczu doszło do starć pseudokibiców.

- Kiedy wychodziłem z toalety, poleciał w moją stronę jakiś przedmiot, prawdopodobnie był to kamień. Dostałem prosto w oko. W karetce dowiedziałem się, że mam poważny uraz gałki ocznej - opowiada pan Artur.

Pan Artur przeszedł trzy operacje. Niestety, uszkodzone oko nigdy nie będzie już sprawne.

- Straciłem wiele uprawnień. Pracowałem na koparce i walcu drogowym, gdzie też trzeba mieć sprawne oczy. Przez cztery lata pracowałem na kopalni, także straciłem te uprawnienia. W tej chwili utrzymuję się z renty, dostaję 750 zł, a wcześniej zarabiałem trzy razy tyle. Wiodło mi się dobrze i nagle człowiek musi żyć za grosze - mówi pan Artur.

Dlatego mężczyzna postanowił walczyć o odszkodowanie. Swoje roszczenia skierował do Polskiego Związku Piłki Nożnej - organizatora meczu. Niestety, PZPN nie poczuwa się do odpowiedzialności za kalectwo pana Artura i odmawia wypłaty odszkodowania.

- Nie jest to wykonalne. Jesteśmy stowarzyszeniem i mamy określony budżet, poza tym jesteśmy ubezpieczeni i jest to obowiązek ubezpieczyciela - mówi Agnieszka Olejkowska rzecznik prasowy PZPN-u.

- Odwołałem się do firmy Compensa, ubezpieczyciela meczu, był on ubezpieczony na 2,5 miliona złotych. Pierwsza decyzja była odmowna, w uzasadnieniu napisano, że żadna osoba z PZPN-u nie rzuciła we mnie kamieniem - opowiada pan Artur.

- My ubezpieczaliśmy odpowiedzialność cywilną PZPN. Nie jest to ubezpieczenie wszystkich uczestników imprezy od wszystkiego, co się może zdarzyć - informuje Piotr Jan Kaczanowski z firmy Compensa.

Pan Artur odwołał się jeszcze do firmy Zubrzycki, która była odpowiedzialna za ochronę meczu. Ale ona też nie poczuwa się do winy. Poszkodowany mężczyzna znowu zadzwonił więc do PZPN-u.

- Usłyszałem, żebym nie dzwonił, bo bardzo ich denerwuję tymi telefonami - mówi pan Artur.

- W każdym cywilizowanym kraju federacje piłkarskie natychmiast wzięłyby odpowiedzialność moralną za takie zdarzenie - mówi Jan Tomaszewski, były piłkarz reprezentacji Polski.

Ale Polski Związek Piłki Nożnej był nieugięty. Dopiero kiedy o sprawie zrobiło się głośno, działacze zaczęli powoli zmieniać swoje stanowisko.

- PZPN zorganizuje pod koniec miesiąca taki okrągły stół, gdzie spotkają się wszystkie strony. Postaramy się wypracować jakąś ugodę dla pana Zaborowskiego - mówi Rafał Kolano, pełnomocnik Artura Zaborowskiego.

- Już w życiu nie pójdę na mecz, wolę iść na siatkówkę czy piłkę ręczną, gdzie kibice bawią się, przychodzą z rodzinami - podsumowuje pan Artur.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)