Polsko-czeska afera o rów!
Zasypał rów - wywołał międzynarodową aferę. Roman Dobruk mieszka przy granicy polsko-czeskiej. Ponieważ do polskiej drogi asfaltowej nie może się dostać, zasypał rów i stworzył dojazd do drogi czeskiej. Teraz jego sprawą zajmie się międzyrządowa komisja.
Wioska Jarnołtów na Opolszczyźnie. Roman Dobruk mieszka w starym poniemieckim domu razem ze schorowaną matką. W październiku 2009 roku pan Roman chciał zawieść matkę do szpitala. Wyjeżdżając na polną drogę auto zakopało się w błocie.
- Musiałem iść po traktor, zdenerwowałem się - mówi pan Roman.
Dom Dobruków znajduje się przy czeskiej granicy. Wzdłuż niej biegnie wyasfaltowana czeska droga, która prowadzi do dawnego przejścia granicznego z Polską. Od domu pana Romana do czeskiej szosy mężczyzna ma zaledwie 30 metrów. Do polskiej drogi to już ponad 500 metrów. Musi się do niej przedzierać polnym duktem, który w czasie deszczów oraz zimą jest nieprzejezdny.
- To była droga, którą nie da się jeździć, ale jak było sucho, to ją pokonywał samochodem. Przyszła jesień, miał problem i napisał do nas. Stwierdziliśmy, że nie mamy możliwości finansowej, żeby mu pomóc, budując tę drogę - mówi Zdzisław Cholewiński, sekretarz miasta i gminy Otmuchów.
Pan Roman położył więc w przydrożnym rowie, oddzielającym jego posesję od czeskiej drogi, betonowe kręgi. Przysypał je gruzem i wyrównał teren. W ten sposób stworzył przeprawę i mógł wygodnie dostać się na czeską drogę.
Budowę przeprawy zauważył przejeżdżający Czech.
- Przyjechała czeska policja. Widzieli, co robiłem, ale im to nie przeszkadzało. Dostali jednak pismo od jakiegoś obywatela i musieli podjąć interwencję - opowiada pan Roman.
Mimo upływu kilku miesięcy, czescy policjanci już więcej się nie pojawili. Za to odwiedzać zaczęli pana Dobruka polscy funkcjonariusze i urzędnicy. Zaczęło się od Straży Granicznej.
- W miejscowości Jarnołtów znajduje się świeżo wybudowany przejazd przez granicę. To budowa prowizoryczna, obiekt przecina granicę - informuje Cezary Zaborski ze Straży Granicznej w Raciborzu.
Następnie pojawił się przedstawiciel Powiatowego Nadzoru Budowlanego w Nysie. Przyjechał do pana Romana od czeskiej strony. Nakazał rozebrać przeprawę, przez którą wjechał.
- Powiedział że gdyby przyszło to obliczyć, to zapłaciłbym ze 100 tysięcy złotych kary - mówi pan Roman.
Polskie urzędy, mimo upływu ponad trzech miesięcy, nie są wstanie jednoznacznie stwierdzić, na terenie którego kraju znajduje się wybudowany przez pana Dobruka przejazd.
- Do dnia dzisiejszego ustalamy czy sprawa tego przepustu jest po stronie czeskiej czy polskiej - mówi Marek Cygan z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Nysie.
Poprosiliśmy o ocenę sytuacji bezpieczeństwa Ochotniczą Straż Pożarną z gminy Otmuchów. Strażacy byli zgodni, że powstały przejazd to obecnie jedyna droga ratunkowa w razie jakiegoś nieszczęścia.
- Bez tego przejazdu, nie byłoby szans tutaj dojechać. Mamy samochód terenowy, ale on też by nie dał rady. To jedyny przejazd do posesji - twierdzi Sylwester Łucki, komendant Ochotniczych Straży Pożarnych w Gminie Otmuchów.
Teraz nadzór budowlany przyznaje, że niepotrzebnie nękał pana Romana, bo jeśli przepust został wybudowany po czeskiej stronie, to jurysdykcja jego urzędników tam nie sięga. Straż Graniczna poinformowała o sprawie Stałą Czesko-Polską Komisję Graniczną w Warszawie. Tak oto z wyrównania drogi zrobiła się międzynarodowa afera!
- Jako urząd państwowy, po otrzymaniu informacji jesteśmy zobowiązani do nadania temu toku prawnego. Nie nam oceniać, jaki jest charakter budowli. O tym zdecyduje stała polsko-czeska komisja - informuje Cezary Zaborski ze Straży Granicznej w Raciborzu.
- Powinniśmy przeciwdziałać absurdom, przecież znieśliśmy granice - podsumowuje Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)