Wypadek czy zabójstwo?

Wypadek czy zabójstwo?

Ciężko ranny 19-letni Jarosław Ostapkowicz został znaleziony na podjeździe do garażu. Zmarł w szpitalu. Sądowi biegli twierdzą, że na mężczyznę stoczył się samochód. Rodzina ofiary tę wersję wyklucza. Twierdzi, że za śmiercią Jarosława może stać jego wujek.

27 marca 1992 roku, wieczór: 19-letni Jarosław Ostapkowicz został znaleziony nieprzytomny, z ciężkim urazem głowy na podjeździe do garażu rodzinnego "bliźniaka" w Białymstoku. Cały dzień poprzedzający to tragiczne zdarzenie Jarosław, wraz z bratem i kolegami ze szkoły rozładowywali przywiezione na posesję materiały budowlane.

- Dostaliśmy telefon od bratowej, żeby przyjeżdżać, bo syn miał wypadek - opowiada Walentyna Ostapkowicz, matka zmarłego Jarka.

Na miejscu pogotowie udzielało już pierwszej pomocy Jarkowi. Obok stał rozbity samochód, którym chłopak odwoził brata i kolegów pomagających w rozładunku. Wyglądało na to, że samochód stoczył się przyciskając Jarka do muru garażu i miażdżąc mu głowę.

- Kilka dni po pogrzebie brata pojechałem zobaczyć tę ścianę i samochód. Myślę, że to nie był wypadek. W szpitalu lekarz powiedział, że to dziwne, bo miał go przygnieść samochód, a nie ma żadnych innych obrażeń, tylko głowy - mówi Dariusz Ostapkowicz, brat zmarłego Jarka.

Rodzina postanowiła opowiedzieć o swoich wątpliwościach policji i prokuraturze. Początkowo prokuratura nie chciała w ogóle wszcząć śledztwa w sprawie zabójstwa. Ostatecznie po staraniach rodziny rozpoczęło się ono 2 czerwca.

- Rozpoczęły się przesłuchania, wysyłaliśmy pismo za pismem. Znaleźliśmy rzeczoznawcę, który napisał opinię, ale 30 września nastąpiło umorzenie sprawy - opowiada Walentyna Ostapowicz.

Okazało się, że był to dopiero początek walki rodziny z prokuraturą o ustalenie prawdy. Rodzina odwołała się do prokuratury w Białymstoku. Ta w listopadzie wznowiła postępowanie, aby w grudniu, po eksperymencie biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie, znów umorzyć. Sprawa w sumie była umarzana cztery razy i trzy razy wznawiana. W 1998 roku przeniesiono ją do prokuratury w Lublinie. Pani Walentyna zwracała się do wielu instytucji. W czasie postępowania rodzina powoływała biegłych, którzy podzielili jej wątpliwości.

Oto fragment opinii Organizacji Rzeczoznawców Techniki Samochodowej i Ruchu Drogowego:

"(...)Na podstawie danych zawartych w materiale dowodowym oceniam, iż w zaistniałej sytuacji nie mógł nastąpić samoczynny zjazd samochodu powodujący obrażenia głowy mężczyzny..."

Opinia biegłego sądowego, rzeczoznawcy Tadeusza Saniewskiego:

"Zdarzenie opisane w aktach sprawy (...) nie posiada żadnych cech nieszczęśliwego wypadku i przemawia całkowicie za wersją zabójstwa prymitywnie upozorowaną na nieszczęśliwy wypadek..."

A to już ocena ekspertów z Wydziału Mechanicznego Politechniki Białostockiej:

"...uszkodzenie pojazdu nie mogło powstać na podjeździe do garażu posesji położonej przy ul. Planetarnej (...) w okolicznościach opisanych w aktach sprawy"

- Ofiara musiałaby stać na rękach i głową próbować zatrzymać pojazd. Ta cała sprawa jest postawiona na głowie. Jeżeli biegli twierdzą, że głowa Jarosława musiała zostać zmiażdżona przez samochód, to ślady biologiczne powinny zostać na murze i na samochodzie, a takich śladów nie było. Według biegłych z instytutu ekspertyz sądowych, istniała nawet możliwość, że ten pojazd odbił się od ciała, co najmniej o kilkanaście milimetrów na pochyleniu.

- Gratuluję biegłym stworzenia nowej teorii, że ciało ludzkie jest na tyle sprężyste, że potrafi odbić pojazd - mówi Janusz Popiel ze Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego.

Dodatkowo w czasie postępowania doszło do skandalicznych rzeczy. Odstąpiono od sekcji zwłok i zaraz po śmierci Jarka zniszczono ważny dowód w sprawie - ubranie zmarłego. Poza tym doszło do sfałszowania podpisów pod protokołem z wizji lokalnej, która miała miejsce w grudniu 1992 roku.

- Na odstąpienie od sekcji zwłok wyrażono zgodę podpisaną nazwiskiem Ostapkowicz, czyli matki zmarłego. Podpis był jednak złożony przez kogoś innego. Prawdopodobnie przez małżonkę brata pani Walentyny, którego pani Walentyna podejrzewa o przyczynienie się do śmierci jej syna - informuje Henryk Marcinkiewicz, adwokat Walentyny Ostapkowicz.

- Brat mówił, że wujek mu groził, że jak rozpocznie się budowa, to ktoś zginie - opowiada Dariusz Ostapkowicz, brat zmarłego Jarka.

Dlaczego prokuratura dopuściła do tylu nieprawidłowości? Dlaczego nie wzięła pod uwagę jednoznacznych opinii biegłych powołanych przez matkę zmarłego Jarosława?

- Prawo przewiduje możliwość dopuszczania opinii biegłego jedynie przez organ procesowy. Instytut ekspertyz sądowych Sehna, to jedna z najlepszych placówek tego rodzaju w Polsce, nie ma żadnych podstaw do kwestionowania poziomu merytorycznego biegłych - informuje Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Dzięki uporowi pani Walentyny i pomocy jednego z członków Rady ds. Pokrzywdzonych Przestępstwem, sprawa rozpatrywana jest przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Dla pani Walentyny to nowa nadzieja na jej rzetelne wyjaśnienie.*

* skrót materiału

Reporter: Sylwia Sierpińska

ssierpinska@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)