Zmarła, bo zignorowali objawy?
14-letnia Paulina z Grudziądza przeszła skomplikowane zapalenie opon mózgowych. Kiedy rok później dostała wysokiej gorączki, jej lekarz natychmiast skierował ją do szpitala. Niestety, lekarz dyżurna uznała, że dziewczyna przechodzi zwykłe przeziębienie i odesłała ją do domu. Następnego dnia Paulina zmarła.
Paulina była wesołą i kochającą rodziców nastolatką. Nigdy nie sprawiała im kłopotów. W ubiegłym roku Paulina poważnie zachorowała. Zdiagnozowano u niej zapalenie opon mózgowych. Cudem uniknęła śmierci, ale prowadzący ją lekarz zalecił, by w przypadku wysokiej gorączki rodzice od razu wzywali pogotowie. W połowie marca dziewczynka nagle zachorowała. Kiedy dostała wysokiej gorączki, rodzice zadzwonili po pogotowie.
To fragment rozmowy z dyspozytorką pogotowia w Grudziądzu:
Ojciec Pauliny: Córka ma temperaturę ponad 40 stopni, dzwoniłem do lekarza i kazał mi zadzwonić na pogotowie, żeby ktoś przyjechał.
Dyspozytorka: A państwo należą do polikliniki?
Ojciec Pauliny: Tak.
Dyspozytorka: No to lekarz powinien z polikliniki przyjechać, bo u nas są tylko ratownicy.
Ojciec Pauliny: Ale on kazał zadzwonić na pogotowie, żeby ją zabrać do szpitala. W zeszłym roku dostała poważnego zapalenia opon mózgowych.
Dyspozytorka: Ale na przewóz do szpitala musiałby dać zlecenie.
Ojciec Pauliny natychmiast pojechał do lekarza rodzinnego po skierowanie do szpitala. Po powrocie do domu zabrał tam córkę i żonę. Tam bez problemu i kolejek zostali przyjęci przez dyżurującego lekarza. Pokazali mu zalecenia lekarskie związane z zapaleniem opon mózgowych, które przeszła Paulina.
- Ten dokument miał stanowić taką czerwoną latarnię dla każdego lekarza. Niestety, pani doktor w szpitalu zignorowała ten zapis - mówi Mirosław Ściborowski, ojciec Pauliny.
- Pani doktor ją osłuchała, zajrzała do gardła i stwierdziła, że nie ma podstaw do przyjęcia jej do szpitala - dodaje Ewa Ściborowska, matka Pauliny.
Następnego dnia dziewczynka poczuła się lepiej. Rodzice poszli do pracy - zostawili jednak 14-latce telefon, by dzwoniła, gdy tylko poczuje się gorzej.
- Przyjechałem o godzinie 11:30, w pierwszej chwili myślałem, że po prostu tak słodko śpi. Zrobiłem dwa dalsze kroki i stwierdziłem, że już nie żyje. Wezwałem pogotowie - rozpacza Mirosław Ściborowski.
Załoga karetki przeprowadziła trwającą prawie godzinę reanimację - bez skutku. Jak się okazuje, dziewczynka mogła jednak żyć, wystarczyło tylko dzień wcześniej przyjąć dziecko do szpitala.
- W szpitalu byłaby blisko służb ratowniczych, nawet gdyby dział się dramat, to należy sądzić, że dzieciak by przeżył - uważa dr Marek Nowak, dyrektor szpitala.
Sprawą z urzędu zajęła się grudziądzka prokuratura - jednak bez względu na wynik jej postępowania, rodzicom Pauliny pozostał tylko ból po stracie dziecka.
- Największy żal mam do pogotowia, że zbagatelizowali wezwanie i do pani doktor na izbie przyjęć. Zawierzyłam tej kobiecie, myślałam, że to my spanikowaliśmy - rozpacza Ewa Ściborowska, matka Pauliny.*
* skrót materiału
Reporter: Leszek Tekielski
ltekielski@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)