Aresztant kompromituje strażników!

Aresztant kompromituje strażników!

Podejrzany o ciężkie pobicie mężczyzna wykradł z aresztu akta swojej sprawy! Wszystko pod "czujnym" okiem strażników z Nowej Soli. Przez ich zaniedbanie śledztwo utknęło w martwym punkcie, a Artur Ostałowski mógł cieszyć się wolnością. Po dziewięciu miesiącach mężczyzna przekazał nam teczkę z dowodami. Władze aresztu nie mogły uwierzyć w naszą historię.

Sieniawa - mała miejscowość koło Zielonej Góry. Artur Ostałowski mieszka tu od ponad 30 lat. Znają go tu właściwie wszyscy. Również policja. Choć w jej komunikatach, z reguły przedstawiany jest jako Artur O.

- Byłem już karany. Były to wyroki: 8 miesięcy pozbawienia wolności, dwóch, lat, kolejnych dwóch, a później doszedł jeszcze rok. Wszystko za udział w jakichś zdarzeniach. Raz w obronie kolegi pociąłem ludzi "tulipanem" z rozbitej butelki. Innym razem zaatakowałem policjanta, bo zaczął wyzywać mnie od bandytów - opowiada Artur Ostałowski. 

Jest maj 2005 roku. Pan Artur postanawia urządzić z kolegami imprezę. Przez kilka godzin piją alkohol w domu jednego z nich. Z każdym kolejnym kieliszkiem, fantazja biesiadników jednak rośnie. A impreza coraz bardziej zaczyna przypominać rycerski turniej.

Aby uczcić spotkanie, koledzy pana Artura postanowili poszukać rozrywki poza miejscem libacji. Jadąc samochodem, na poboczu zauważyli mieszkańca jednej z pobliskich wsi. Do dalszej zabawy użyli zakończonego kłódką łańcucha. Później, wszystko potoczyło się w mgnieniu oka.

- Rowerzysta podobno środkowy palec pokazał. Kolega zobaczył to w lusterku. Zawrócili i zaczęli go z powrotem lać. Rowerzysta uciekł w las. Tam go dopadli, dostał kilka razy z łańcucha, trochę go tam przekopali, a jeden ze sprawców zabrał mu telefon komórkowy - mówi Artur Ostałowski.

Pan Artur, wraz z kolegami, został tymczasowo aresztowany. Umieszczono go w położonym niedaleko Sieniawy Areszcie Śledczym w Nowej Soli. Mając czas na rozmyślania, pan Artur postanowił wydostać się z tarapatów. W tym celu, poprosił o udostępnienie mu akt prowadzonej przeciwko niemu sprawy.

- Musieli mnie pilnować, żebym nie wyrwał jakiejś kartki z dowodami. Tam były wszelkie dokumenty, które służą procesowi sądowemu. To jest ten tom akt, który mi się udało pod nosem strażników więziennych wynieść - mówi Artur Ostałowski.

Na przejrzenie akt panu Arturowi dano pięć dni. Miał się z nimi zapoznać w specjalnie wydzielonej do tego sali. Podczas przeglądania towarzyszyło mu dwóch strażników. Mimo to, storpedowanie procesu okazało się dziecinnie proste.

- Wstałem i chwyciłem ten tom. Był jeszcze zakończony okładką sądową z czerwonym paskiem. Chwyciłem to wszystko i poszedłem na celę. Nikt niczego nie zauważył - opowiada pan Artur.

- Nie ulega wątpliwości, że jest to pewien rodzaj skandalu, który nie powinien mieć miejsca. Zdarzenie narobiło nam wiele kłopotów, bo w znacznym stopniu utrudniło zakończenie sprawy - mówi Jacek Buśko z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.

Mimo nadzoru aż dwóch strażników, panu Arturowi udało się wynieść do celi cały tom akt. Znajdowały się w nim kluczowe dla sprawy dowody. Między innymi - odciski palców z narzędzia napadu. O zaginięciu dokumentów strażnicy zorientowali się dopiero po kilku dniach. Mimo przeprowadzonych w celi pana Artura przeszukań, nie udało im się jednak odnaleźć zguby.

- Mnie nie tylko w tej sprawie tak się udało. Ja w innych sprawach sobie wyrywałem kartki, jak chciałem. Dlatego mi się udało wyjść na wolność - mówi Artur Ostałowski.

W maju zeszłego roku, pan Artur wyszedł na wolność. Razem z nim, areszt opuściły też akta sprawy. Sąd i prokuratura uruchomiły procedurę ich odtwarzania. Mimo że od kradzieży minął już niemal rok, sprawa wciąż tkwi jednak w miejscu.

- Ten proces potrwa jeszcze z dwa lata, a jak będę dobrze przedłużał, to nawet z pięć lat - śmieje się pan Artur.

Kilka dni temu, pan Artur za naszym pośrednictwem postanowił przekazać zaginione dokumenty prokuraturze. Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, okazało się, że musimy być przesłuchani. Rozmowa z prokuratorem zajęła nam prawie cały dzień. Nikt nie mógł bowiem uwierzyć w opowiadaną przez nas historię.

- Opowiedziałem całą historię, ponieważ uważam, że tacy funkcjonariusze nigdy w życiu nie powinni dostać munduru i pełnić swoich funkcji - twierdzi Artur Ostałowski.

- Czuję zażenowanie, jest mi wstyd. Mogę tylko podkreślić, że jeżeli w przyszłości sprawa ta zostanie wyjaśniona, to winni zaniedbania funkcjonariusze bezwzględnie zostaną usunięci z szeregów służby więziennej - mówi kpt. Adam Gudz z Aresztu Śledczego w Nowej Soli.

Kilka miesięcy temu, prokurator oskarżył pana Artura o utrudnianie postępowania. Do dziś nie postawiono jednak zarzutów żadnemu z nadzorujących go w dniu kradzieży strażników. Jak twierdzą władze aresztu, nie da się bowiem ustalić, kto pilnował pana Artura w dniu zaginięcia akt. *



* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)