Ostatni rejs

Ostatni rejs

Żona nie wierzy w samobójstwo marynarza. Według armatora Roman Szymczyk powiesił się na statku w czerwcu 2009 roku. W sprawie mnożą się jednak wątpliwości. W dokumentach nie zgadzają się daty, żonie nie pokazano ciała męża, a na zdjęciach, które dostała, nie można sprawdzić, czy miał ślady zaciśniętego na szyi sznura. W przypadku samobójstwa, nie wypłaca się odszkodowania.

- Nie wierzę w samobójczą śmierć męża. Nie miał żadnego powodu, nic na to nie wskazywało - mówi Aleksandra Szymczyk.

48-letni Roman Szymczyk kochał morze i podróże. Dlatego osiem lat temu zdecydował się zostać marynarzem i wypłynął w swój pierwszy rejs.

- Byliśmy ze sobą najdłużej dwa miesiące, czasami miesiąc czy pół miesiąca, a cztery miesiące mąż był w rejsie. Przyzwyczailiśmy się do tego, mężowi sprawiała dużo radości ta praca - opowiada pani Aleksandra.

22 maja zeszłego roku pan Roman poleciał do Singapuru, skąd wypłynął w swój kolejny rejs. Jak się okazało, był to jego ostatni rejs. Po kilku dniach z Seszeli dotarła tragiczna wiadomość.

Pani Aleksandra nie mogła uwierzyć, że jej mąż popełnił samobójstwo. Tym bardziej, że przychodzące z Seszeli dokumenty budziły coraz większe wątpliwości.

- Nawet godzina śmierci na akcie zgonu po weryfikacji czasowej nie zgadzała się. Była taka, że w chwili zawiadomienia mnie o zgonie męża, mąż powinien jeszcze dwie godziny żyć. Protokół spakowania rzeczy został sporządzony 2 czerwca, czyli co, rzeczy zostały spakowane zanim mąż umarł? Zaczęły się mnożyć wątpliwości - opowiada Aleksandra Szymczyk, żona zmarłego marynarza.

- Rodziny wiedzą o okolicznościach śmierci bliskiej osoby podczas pracy na statku tyle, ile im zostanie przekazane. Wiadomo, że śmierć samobójcza jest wygodna dla armatora i ubezpieczyciela, bo nie trzeba wypłacać odszkodowania wynikającego z kontraktu - mówi Sylwia Borkowska z Fundacji Ostatni Rejs.

Po miesiącu od śmierci trumna z ciałem Romana Szymczyka przyjechała do Polski. Wtedy pani Aleksandra przeżyła kolejny szok. Nie pozwolono jej zidentyfikować zwłok. Pokazano jej jedynie kilka zdjęć.

- Twarz była pobita, zakrwawiona, opuchnięta. Nie było widać szyi na żadnym zdjęciu - mówi pani Aleksandra.

- To był typ malkontenta, on miał jakąś traumę. Był w takim stanie, że się powiesił. Nikt tego nie podejrzewał - twierdzi przedstawiciel pośrednika zatrudniającego zmarłego Romana Szymczyka.

Wdowa zawiadomiła prokuraturę. Ta jednak odmówiła podjęcia jakichkolwiek działań.

- Złożyliśmy zażalenie do Sądu Okręgowego w Toruniu. Sąd nakazał wykonać szereg czynności procesowych, których nie wykonano, mimo że od początku tego żądaliśmy - mówi Piotr Cymerman, adwokat z Kancelarii Rajmunda Szylerowskiego.

W tej chwili prokuratura czeka na wyniki sekcji zwłok. Pani Aleksandra także czeka. Ma nadzieję, że w końcu pozna prawdę i po ośmiu miesiącach będzie mogła pochować swojego męża.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk pbak@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)