Wypadek, kalectwo i brak winnego

Wypadek, kalectwo i brak winnego

Pan Przemysław kierował karetką, w którą z ogromną siłą uderzył dźwig. Mężczyzna cudem uniknął śmierci. Niestety, do końca życia będzie kaleką. Dźwig wypadł z jadącej z naprzeciwka ciężarówki. Niestety, prokuratura nie była w stanie wskazać winnego wypadku. A skoro nie ma winnego, nie będzie odszkodowania.

Przemysław Daniłowicz ma 28 lat. Przez pięć lat był kierowcą karetki. 21 marca 2009 roku jego życie legło w gruzach. Z osoby niosącej pomoc innym, nagle sam stał się tym, który nieustannej opieki wymaga.

- Pan Przemek z sanitariuszką wracali z zabiegu z Myszyńca. W Siarczej Łące (niedaleko Ostrołęki - przyp. red.) mijali się z ciężarówką. Dźwig tej ciężarówki wysunął się i uderzył w karetkę. Wypadek wyglądał makabrycznie. Pan Przemek został przygnieciony przez pojazd - opowiada Izabela Wysocka, dziennikarka Tygodnika Ostrołęckiego.

Pan Przemysław w krytycznym stanie trafił do szpitala. Trzy tygodnie był w śpiączce. Miał uraz głowy, kręgosłupa, połamane żebra i liczne urazy wewnętrzne. To, że przeżył, wszyscy określają jako cud. Do końca życia mężczyzna pozostanie jednak kaleką.

- Lewej ręki w ogóle nie czuję, mam niedowład prawostronny, więc prawa ręka i prawa noga są bardzo wolne. Połamane mam też: łopatkę i bark. Nie jestem w stanie się sam ubrać - opowiada pan Przemysław.

Sprawą makabrycznego wypadku zajęła się Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce. Ku zdziwieniu wszystkich śledztwo umorzyła. Zdaniem śledczych nie można winić ani kierowcy prowadzącego ciężarówkę, ani operatora dźwigu zabezpieczającego tego dnia urządzenie. Winnych brak.

- Uzasadnienie tego postanowienia jest kuriozalne, napisano w nim, że fachowcy nie stwierdzili czy usterki, które zaistniały w dźwigu powstały przed czy po wypadku. Operator był odpowiedzialny za ten dźwig, ale nie ustalono czy to, że się wysunął, było błędem człowieka - mówi Izabela Wysocka, dziennikarka Tygodnika Ostrołęckiego.

Chcieliśmy zapytać w ostrołęckiej prokuraturze dlaczego, mimo iż wiadomo kto prowadził samochód i kto zabezpieczał tego dnia dźwig, nikt nie ponosi odpowiedzialności. Niestety, prokurator rejonowy na rozmowę przed kamerą się nie zgodził. Informacji prokuratura udzieliła nam mailowo. Jak się okazuje, odpowiedź śledczych na wszystkie nasze pytania jest jedna: "Udzielenie na obecnym etapie jakichkolwiek merytorycznych informacji dotyczących tego postępowania nie jest możliwe ze względu na dobro - będącego wciąż w toku - postępowania przygotowawczego." Tajemnicą pozostają wciąż dane tych, którzy brali udział w wypadku. Tego, kto jest właścicielem ciężarówki i dźwigu, próbowała dowiedzieć się matka pana Przemysława. Prokuratorzy zaprosili ją na spotkanie.

- Niestety, dowiedziałam się niewiele. Akta zostały przekazane do sądu i takich informacji pan prokurator nie miał. Prokurator prowadzący sprawę nie pamiętał nawet nazwy firmy, do której należał samochód - powiedziała Maria Daniłowicz.

Pan Przemysław do dziś nie otrzymał żadnego odszkodowania. Wciąż nie wie nawet, od kogo miałby się go domagać. Nam udało się skontaktować z operatorem feralnego dźwigu. Jak się okazuje, ten nie ma sobie nic do zarzucenia.

- Karetka nie zostawiła zbyt dużo miejsca do minięcia się, poza tym, to nie moja wina, że droga jest tam tak dziurawa, że samochód latał od boku do boku - powiedział operator dźwigu, który uderzył w pana Przemka.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)