Wyrwali dziecko siłą
Szarpanina, płacz, krzyki i wyzwiska - w takiej atmosferze kurator i kilkunastu policjantów wyrwało 9-letniego Olka matce. Choć razem mieszkali przez 7 lat, sąd zdecydował, że chłopcu lepiej będzie z ojcem. Urzędnicy zawinęli więc zrozpaczonego Olka w koc i wynieśli do radiowozu. Bez kurtki i butów.
Kilku policjantów, kuratorów, lekarz, sąsiedzi i rodzina - wszyscy po to, aby zapewnić 9-letniemu dziecku bezpieczeństwo. Wyrywali, szarpali i krzyczeli, dla dobra dziecka. A między nimi przerażony Olek, którego nikt nie słuchał.
- Tutaj dokonała się krzywda. Ludzie nie mogą się z tym pogodzić, są bardzo poruszeni. Bardzo współczują mamie i Olkowi, solidaryzują się z nimi - mówi ks. dr Tomasz Dereziński, proboszcz parafii w Kobylej Górze.
Zanim rozegrały się te dramatyczne sceny, w czterech ścianach domu Olka odbywały się negocjacje. Kilku kuratorów i policjantów próbowało przekonać chłopca, że w innym mieście i ojcem będzie mu lepiej.
Oto fragment tych rozmów:
Kuratorka: Przygotowała pani dziecko, byśmy mogli je zabrać?
Matka: Przygotowałam, ale dziecko nie chce iść.
Kuratorka: W jaki sposób pani przygotowała syna?
Matka: Rozmową, bo jak mam przygotować?
Olek: Zostawcie!
Kuratorka: Będzie tak lepiej dla ciebie
Olek: Ja się chce z nim się widywać, nie chce z nim być!
- Wyrwano mi siłą, przemocą dziecko od mojego ciała, policjanci mnie brutalnie skrępowali, a panie wyrywały dziecko - opowiada Iwona Mokracka, matka Olka.
Dziewięcioletni Olek przez siedem lat mieszkał z matką w Kobylej Górze koło Ostrzeszowa. Jednak sąd postanowił, że chłopcu będzie lepiej z ojcem. Wziął pod uwagę opinię biegłego, który stwierdził, że chłopiec żyje w patologicznym uzależnieniu od matki. Matka buntuje i izoluje go od ojca i ma na niego zły wpływ.
- Uczę Olka od trzech lat. Ma bardzo dobra mamę, jedną z tych wzorowych. Uczestniczy we wszelkich spotkaniach, dziecko jest zawsze przygotowane, ubrane, ma niezbędne materiały - mówi Anna Dembna, wychowawczyni Olka.
Ale kuratorzy są nieugięci. To już czwarta próba przymusowego odbioru dziecka, tym razem skuteczna. Trzy wcześniejsze, jednak nieudane, były podobno bardziej drastyczne.
- Olek na drugi dzień był u mojego Kacperka. Bał się każdego przejeżdżającego samochodu. Kazał mi wszystkie rolety pozasłaniać, był sparaliżowany. To było rok temu - wspomina pani Iza, sąsiadka Olka.
Interwencję urzędnicy przeprowadzili zgodnie z prawem, w asyście policji, przepychając się przez tłum sąsiadów. Teraz wolą nie pokazywać twarzy.
- Ja zrobiłem wszystko, żeby nie zrobić tego ze szkodą dla zdrowia dziecka. Mama została powiadomiona tydzień wcześniej o czynnościach. Kiedy to wszystko się skończyło, proszę mi wierzyć, stałem na skraju załamania - mówi pracownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Ostrzeszowie, który brał udział w odebraniu dziecka.
- Z perspektywy tego chłopca, to było jak wyrywanie więźnia do aresztu. Przyjechały jakieś obce osoby, które wyrwały go w kocu z domu - mówi Małgorzata Ohme, psycholog.
Prokuratura bada czy w trakcie odbioru nie zostało złamane prawo, zarówno przez tych, którzy dziecko odbierali, jak i tych, którzy próbowali do tego nie dopuścić.
- Osoby najbliższe dla dobra dziecka nie dogadały się, nie podjęły skutecznych działań, żeby tumu dziecku ograniczyć negatywne doznania, bądź je nawet wyeliminować - twierdzi Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka.
Olek jest z ojcem w Poznaniu już trzy tygodnie. Matka może go odwiedzać dwa razy w miesiącu, ale dzwoni codziennie. *
* skrót materiału
Reporter: Agnieszka Zalewska
azalewska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)