Ratujmy koty ze stoczni

Ratujmy koty ze stoczni

Około tysiąca kotów ze Stoczni Gdynia czeka na ratunek. Są chore, niedożywione i wycieńczone. Kiedyś pomagały łapać szczury, dziś, kiedy produkcja ustała, pozostały bez opieki. Miasto nie robi nic, by przetrwały zimę.

Kiedyś były doceniane za łapanie szczurów i dokarmiane z zakładowych stołówek. Po zwolnieniu 5200 pracowników Stoczni Gdyńskiej same walczą o przetrwanie. Bez pomocy ludzi na pewno sobie nie poradzą.

- Przyjechała pani z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Zmarznięta wysiadła z samochodu, zbadała jednego chorego kotka, wsiadła do samochodu i pojechała. Tych kotów chorych to jest tu ponad połowa - mówi Janusz Bugajewski, który zainteresował media problemem kotów ze Stoczni Gdyńskiej.

Pierwsze na apel stoczniowca odpowiedziały cztery dziewczyny, wolontariuszki z Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego. Codziennie od miesiąca przez kilka godzin chodzą po stoczni i zabierają koty. Niestety, tylko one.

- Do tej pory na koty ze Stoczni Gdynia pozyskałyśmy 18 tys. zł i 500 kilogramów karmy. Miasto nie pomogło nam w niczym. Zbieramy podpisy pod petycją w tej sprawie. Złożymy ją do prezydenta Gdyni - mówi Sabina Skaza, wolontariuszka Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego.

Władze miasta twierdzą jednak zupełnie coś innego. Zdaniem pani prezydent, pomoc dla kotów stoczniowych zorganizowana jest bardzo dobrze.

- Musimy się skontaktować z lekarzami weterynarii, najpierw trzeba oszacować stan zdrowia tych kotów, będzie trzeba zakupić specjalne klatki do ich łapania - wylicza Ewa Gebert, prezes Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt Animals w Gdyni.

- Jeżeli chodzi o Animals, to zadzwoniła jakaś pani do mnie i dała mi polecenie, dostarczyć im kota w klatce. Oni nie mają możliwości wjazdu na teren stoczni, nie ma przepustek i nie starają się o te przepustki - twierdzi Janusz Bugajewski.

Dyrektor stoczni zapewnia, że każdy, kto chce pomóc kotom i zgłosi się po przepustkę, natychmiast ją dostanie. Koty są głodne, chore i niewysterylizowane. Niektóre ledwo żyją. Zima je zabije.

- Do tej pory przygotowaliśmy odrobaczanie i tabletki antykoncepcyjne dla kotów. Planujemy sterylizacje. W tym tygodniu chcemy, żeby to wszystko ruszyło. Jednak koty nam się pochowały ze względu na deszcz i brzydką pogodę - mówi Anna Fiszer z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Gdyni.

Warunki atmosferyczne nie wszystkim jednak przeszkadzają. Wieje, leje, a i tak wolontariuszki kotami się zajmują. Tu liczy się czas.

- Z tym kotem jedziemy teraz do weterynarza. Lekarz oceni, czy wymaga leczenia czy możemy go poddać sterylizacji - opowiada Agnieszka, wolontariuszka Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego.

- Wszystkie te koty są wycieńczone i niedożywione. Wymagają pomocy człowieka. Bez tego nie będą w stanie przeżyć na tamtym terenie - twierdzi Małgorzata Kasprzak, lekarz weterynarz z Gdyni.*

* skrót materiału

Reporterzy: Małgorzata Frydrych, Iza Kondracka

mfrydrych@polsat.com.pl (Telewizja Polsat)

(Telewizja Polsat)