Kto zapłaci za imprezę prokuratorów?

Kto zapłaci za imprezę prokuratorów?

Koszalińscy prokuratorzy zorganizowali dla siebie imprezę nad Bałtykiem. Za cztery dni pobytu w hotelu "Villa Tarsis" mieli zapłacić 55 tysięcy złotych. Pieniądze trafiły do fikcyjnej firmy. Mimo to, ci sami prokuratorzy, którzy uczestniczyli w imprezie, umorzyli śledztwo w tej sprawie. Właścicielka hotelu została bez pieniędzy.

Kołobrzeg. Topowy kurort nad polskim Bałtykiem. "Villa Tarsis" to jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli. Doba w tych pokojach kosztuje nawet 500 złotych. Na taki luksus nie każdego stać. Stać było jednak urzędników. A dokładnie: prokuratorów z Koszalina i okolic. W maju ubiegłego roku Prokuratura Okręgowa w Koszalinie zafundowała tam swoim śledczym czterodniowe imprezę.  

Oficjalnie celem imprezy było szkolenie prokuratorów. Trudno jednak szkolić się przez cztery doby przez przerwy.

- Wieczorami mieli imprezy. Alkohol był z wyższej półki - opowiada Rafał Butryn, kucharz hotelu "Villa Tarsis".

Wiadomo, że praca prokuratorów bywa stresująca. Nic dziwnego więc, że niektórych skusiła oferta SPA - czyli luksusowego gabinetu odnowy biologicznej.

Ustaliliśmy, że pieniądze za odprężające zabiegi dla prokuratorów w luksusowym SPA poszły z budżetu Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Relaks koszalińskich śledczych kosztował ponad 3,5 tysiąca złotych.

Prawdziwe komplikacje zaczęły się dopiero później. Całościowy koszt imprezy wyniósł 55 tysięcy złotych. Pieniądze nigdy nie trafiły na konto hotelu.

- Na koncie nic nie było, w systemie nic nie było. Zadzwoniłam do biura rachunkowego, okazało się, że faktury z prokuratury w Koszalinie nie ma - mówi Anna Płoszczyńska, właścicielka hotelu "Villa Tarsis".

Kilka tygodni po imprezie właścicielka hotelu zadzwoniła do Prokuratora Okręgowego w Koszalinie.

- Powiedziałam, że nie mam żadnych wpływów na koncie. A on stwierdził, że zapłacili. Spytałam, kto wystawił tę fakturę, bo zawsze wystawiał pracownik recepcji - opowiada Anna Płoszczyńska, właścicielka hotelu "Villa Tarsis".

Okazało się, że tym razem faktury za prokuratorską imprezę wystawił Remigiusz S. Był on wtedy pełnomocnikiem Anny Płoszczyńskiej, właścicielki hotelu, upoważnionym do prowadzenia interesu w jej imieniu.

- Więc pytam się, jak ta faktura wyglądała. Powiedział, że "Tarsis Remigiusz S." Wyjaśniłam, że nie ma takiej firmy, jest "Tarsis-Anna Płoszczyńska" a nie "Tarsis-Remigiusz S. - dodaje Anna Płoszczyńska.

Sprawdziliśmy to w kołobrzeskim Ratuszu. Rzeczywiście, na fakturach, za które zapłaciła Prokuratura, widnieje nazwa fikcyjnej firmy wymyślonej przez pełnomocnika.

Poniżej nazwy nieistniejącej firmy znajduje się numer rachunku bankowego. Rachunku, na który prokuratura przelała 55 tysięcy złotych.

Remigiusz S. potwierdza, że to on wystawił prokuraturze faktury z fikcyjną nazwą firmy i swoim prywatnym numerem konta.

- Tego mi nie było wolno, ale to zrobiłem i potwierdzam jeszcze raz, że ona o tym doskonale wiedziała. Tu nie ma żadnego złodziejstwa. Odebrałem swoje pieniądze, które wcześniej włożyłem do jej firmy - twierdzi Remigiusz S., były pełnomocnik właścicielki hotelu "Villa Tarsis".

Logika zeznań Remigiusza S. jest porażająca. Twierdzi on, że właścicielka hotelu chciała oddać mu dług - swojemu podwładnemu. Chciała do tego stopnia, że - zamiast przelać pieniądze z własnego konta - wyraziła zgodę na sfałszowanie faktur za imprezę prokuratorów.

- To jest chore! Uciekać się do przestępstwa, żeby spłacić dług, które mogłabym spłacić w 5 minut przelewając pieniądze z mojego prywatnego konta. To się kupy nie trzyma - twierdzi Anna Płoszczyńska.

O przestępstwie właścicielka zawiadomiła prokuraturę zgodnie z miejscem jego popełnienia. W ten sposób, sprawą zajęła się ta sama prokuratura, która przelała pieniądze na fikcyjną firmę.

- Fakt, że pieniądze z tego szkolenia nie wpłynęły na konto działalności gospodarczej był znany prokuraturze dopiero w momencie złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa - informuje Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.

Mimo to, zdaniem mecenas Moniki Wojciechowskiej-Szac, byłej prokurator z Warszawy, śledczy popełnili poważny błąd.

- Jeżeli stroną umowy, która była zawierana pomiędzy osobą pokrzywdzoną, była prokuratura i potem ta sama prokuratura ma prowadzić postępowanie karne, to może być uzasadnione przypuszczenie o braku bezstronności prokuratury - twierdzi Monika Wojciechowska-Szac.

Mimo to, prokuratura zamiast wyłączyć się z prowadzenia śledztwa, wszczęła je, a następnie umorzyła.

-Ponieważ obie zainteresowane strony wybrały taką metodę rozliczenia, to nie ma mowy o przestępstwie - informuje Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.

Innego zdania są prawnicy. Ich zdaniem - poświadczanie nieprawdy na fakturze, bez względu na motyw działania, pozostaje nadal przestępstwem.

- Jeżeli faktura zawiera dane jednej ze stron transakcji niezgodne ze stanem rzeczywistym, to mamy do czynienia z fałszowaniem dokumentów - twierdzi Andrzej Zieliński z Urzędu Skarbowego w Kołobrzegu.



Za fałszowanie dokumentów grozi od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Chyba, że wcześniej śledztwo umorzy prokuratura. Na przykład w Kołobrzegu. *



* skrót materiału

Reporter: Łukasz Kurtz

lkurtz@polsat.com.pl (Telewizja Polsat)

(Telewizja Polsat)