Obdukcje za pieniądze
Opisuje siniaki, krwiaki i zadrapania, których nie ma. Doktor Andrzej G. ze szpitala w Gryficach wypisuje pacjentkom fikcyjne obdukcje. Z takim dokumentem kobieta łatwo może oskarżyć np. męża o stosowanie przemocy. Wizyta u lekarza kosztuje 200 zł. Sprawdziliśmy: Andrzej G. potrafi dostrzec na ciele pacjentki to, czego nikt inny nie widzi.
Mariusz Czerwiński z Gryfic rozwodzi się z żoną. Sprawa rozwodowa toczy się w gryfickim sądzie od stycznia. W lutym żona pana Mariusza złożyła przeciwko niemu zawiadomienie do prokuratury o znęcanie się fizyczne i psychiczne. Założyła też "Niebieską Kartę". Pan Mariusz mówi, że nigdy nie uderzył swojej żony.
- Pokłócić, każdy się pokłóci w małżeństwie, ale nigdy nie podniosłem ręki na żonę - zapewnia pan Mariusz.
- Pracownik po założeniu tej karty próbował się skontaktować z tą panią. Do tej pory się nie udało. Nawet wysłałyśmy pismo za potwierdzeniem odbioru, ale pani nawet go nie odebrała. Jeżeli ktoś wymaga pomocy, to nie musimy za taką osobą chodzić - mówi pracownik socjalny w Gryficach.
Wniosek o ściganie złożony w gryfickiej prokuraturze opiera się główne na obdukcji lekarskiej sporządzonej przez chirurga szpitala w Gryficach, Andrzeja G. Z dokumentu wynika, że lekarz przeprowadzał obdukcję prawie rok temu, 6 września o godzinie 13-ej. Pan Mariusz twierdzi jednak, że lekarz nie mógł wtedy przeprowadzać obdukcji jego żonie, bo właśnie wtedy on odwiedził swojego syna. Rozmawiał wtedy z żoną i nagrywał to ukrytą kamerą. Na filmie jest data i czas nagrania.
- Znamy się kilka lat. Jestem pewna, że pan Mariusz nigdy nie uderzył swojej żony. Nie jest agresywnym człowiekiem - twierdzi pani Elżbieta, znajoma Mariusza Czerwińskiego.
Pan Mariusz uważa, że istnieje tylko jedna możliwość. Doktor Andrzej G., który wystawił obdukcję lekarską jego żonie, wystawia fałszywe dokumenty za pieniądze. Pan Mariusz postanowił wysłać na obdukcję do doktora Andrzeja G. swoją znajomą.
Anna P. powiedziała lekarzowi, że kilka godzin wcześniej pobił ją mąż, z którym rozwiodła się pół roku temu. Były mąż miał ją bić po twarzy, rękach. Pani Anna i dwie inne osoby mówią, że śladów pobicia nie było. I nie mogły istnieć, bo nie było samego pobicia. Całą wizytę u pana doktora kobieta nagrywa na dyktafon.
Fragment rozmowy Anny P. i doktora Andrzeja G.:
Doktor: Kiedy miało miejsce to pobicie?
Anna P.: Dzisiaj, dwie godziny temu.
Doktor: Opisywać trzeba po trzech dniach takie. Dobrze, ja pani to wypiszę, proszę panią.
Anna P.: Ile muszę zapłacić?
Doktor: Dwieście złotych to kosztuje.
Za 200 złotych doktor Andrzej G. wystawił Annie P. obdukcję, w której pisze o stłuczeniu policzka prawego, zaczerwienieniu skóry na ramieniu. Co ciekawe, doktor G. użył też w swojej opinii sformułowania "krwiak". Choć, przypomnijmy - świadkowie mówią, że na ciele kobiety nie było najmniejszego śladu pobicia. Doktor G. powtórzył w obdukcji za Anną P., że sprawcą "obrażeń" był jej były mąż.
- W przypadku lekarza, który ma tak naprawdę określić tylko i wyłącznie to, co widzi, wskazywanie osoby sprawcy jest nieodpowiedzialne i tak naprawdę nie powinno mieć miejsca - twierdzi Przemysław Rosati, prawnik.
- Z obdukcją lekarską jest tak samo, jak z każdym innym dokumentem. Jeżeli nikt nie kwestionuje tego zdarzenia, które było w tym dokumencie opisane, to sąd oczywiście przyjmie, że tak było - dodaje Marcin Łochowski z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.
Postanawiamy sprawdzić czy rzeczywiście chirurg pracujący w szpitalu w Gryficach wystawia wirtualne obdukcje lekarskie. 3 sierpnia nasza reporterka odwiedziła lekarza z ukrytą kamerą. Doktor Andrzej G. miał właśnie dyżur w szpitalnej izbie przyjęć.
Oto fragment nagrania tej wizyty:
Dziennikarka: Mam w domu damskiego boksera. Znowu mnie pokiereszował lekko. Chciałam się do pana doktora zwrócić, żeby mieć dokument.
Doktor: Dobrze. Kiedy to się stało?
Dziennikarka: Wczoraj oberwałam. Ale on tak ładnie bije, że najczęściej nie pozostawia śladów. Dostałam w okolicach rąk i w twarz, przewróciłam się.
Doktor: Jak pani upadła, jeszcze panią bił?
Dziennikarka: Jeszcze mnie kopnął. Tylko tym razem było lekko.
Doktor: Czy jeszcze jakieś dolegliwości pani ma?
Dziennikarka: Troszeczkę boli mnie z tyłu. Tak ogólnie to może jestem już przyzwyczajona.
Doktor: Proszę pokazać ręce.
Dziennikarka: To chyba stare już są rany.
Doktor: Ale są.
Dziennikarka: Ja mam psa, który mnie nadgryza czasami.
Informacja o tym, że nasza reporterka ma agresywnego psa nie znalazła się jednak w obdukcji lekarskiej, którą wystawił doktor Andrzej G. Lekarz napisał, że pobił ją mąż. Stwierdził krwiaki na obu rękach. I co ciekawe - na kości biodrowej. Ten ostatni - podobno wielkości 6 na 3 centymetry.
- Wie pani, te przebarwienia, te zmiany, one się pojawią jutro, pojutrze. Będą bardziej intensywne. Te głębokie krwiaki po pewnym czasie wychodzą, ale jest tam taki krwiak po urazie. To tak oceniam - powiedział doktor Andrzej G.
Wirtualny krwiak na kości biodrowej nie pojawił się ani kolejnego dnia, ani następnego. 5 sierpnia nasza reporterka zrobiła obdukcję u innego lekarza. A ten nie potwierdził obrażeń ciała zawartych w obdukcji doktora Andrzeja G..
- Ja tu nic nie stwierdzam, ani na kości biodrowej, ani na ciele. Nic nie można wpisać, bo by to kłamstwo było. Zamiast tego męża, łobuza, to ja bym musiał siedzieć w więzieniu. Mogę pani opisać punktowane rany powierzchowne na przedramionach - mówi stanowczo warszawski lekarz, który przeprowadzał obdukcję.
Idziemy do dyrektora szpitala w Gryficach, w którym pracuje doktor Andrzej G. Chcemy się dowiedzieć czy wie, że doktor Andrzej G. wystawia w tym szpitalu wirtualne obdukcje lekarskie.
- Ta wiadomość po prostu mnie zwaliła z nóg. Tu jest duża samodzielność lekarzy pracujących, tym bardziej specjalistów. Oni mają określone kompetencje, ciężko jest wszystkich skontrolować - mówi Rajmund Rajewski, wicedyrektor szpitala w Gryficach. *
* skrót materiału
Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba
epocztar@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)