Porywacze na wolności

Porywacze na wolności

Chińczyk Limin Fu spędził w niewoli 72 dni. Przestępcy żądali od niego miliona euro okupu. Policji udało się uwolnić mężczyznę. Wkrótce po tym zatrzymano 8 osób. Wśród nich byli bracia K., dobrzy znajomi Chińczyka. Starszego z nich skazano na 3 lata więzienia, młodszego, mimo że Limin Fu rozpoznał jego głos, uniewinniono. Bracia K. wciąż przebywają na wolności. Chińczyk ukrywa się w obawie przed ich zemstą.

Jest 3 sierpnia 2006 roku. W Warszawie zostaje porwany Limin Fu - chiński biznesmen, właściciel jednej ze stołecznych hurtowni. Porywacze atakują w biały dzień. Razem z nim uprowadzona zostaje też jego żona. 

- Zostałem zakneblowany. Głowę i szyję bardzo mocno oklejono mi taśmą. Nie mogłem oddychać. Owinięto nas w jakieś koce i wrzucono na tył samochodu. Potem samochód gwałtownie ruszył. Oni wprost mówili, że i tak, jak już będą pieniądze, to wyrzucą mnie gdzieś w lesie. Byłem pewien, że jeżeli wrócę do domu, to już jako zmarły - opowiada porwany Limin Fu.

Pan Fu przebywał w niewoli przez 72 dni. Porywacze zażądali od niego miliona euro. Dzięki sprawnej akcji, policji udało się go odbić jeszcze żywego. Był przetrzymywany na jednej z podwarszawskich posesji. Piętro niżej, przez cały czas razem z rodziną mieszkał właściciel domu.

W miesiąc od uwolnienia Chińczyka, policja zatrzymała osiem osób. Okazało się, że dwie z nich, to bracia K. - dobrzy znajomi ofiary. Dwa lata wcześniej, Limin Fu wynajmował od nich magazyn. Obie rodziny zaprzyjaźniły się. Potem Chińczyk postanowił jednak wycofać się z interesu.

- Zauważyłem, że ginie towar. Powiedziałem wtedy ich ojcu, że zmieniam magazyn i będę się wyprowadzał. On namawiał mnie, żebym wrócił, zapraszał na wódkę. Odmówiłem. Kiedy byłem porwany, Artur K. spotkał się z moim kuzynem. Powiedział, że zna porywaczy i żeby dał mu ten milion, a on gwarantuje, że ja wrócę do domu cały i zdrowy - mówi Limin Fu.

W marcu zeszłego roku, w sprawie porwania rozpoczął się proces. Trzy miesiące później, oskarżeni o uprowadzenie Chińczyka mężczyźni wyszli jednak na wolność. Powód? Sąd nie mógł znaleźć kompetentnego tłumacza. O sprawie Limina Fu znowu zaczęło być głośno.

- Wypuszczenie osoby w takiej sytuacji pokrzywdzonego, dla którego Polska jest obcym krajem, w sposób ewidentny naraziło go na zagrożenie jego zdrowia i życia - twierdzi Dariusz Loranty, były policjant, ze studium negocjacji kryzysowych.

- Było widać w ich spojrzeniach, że drwią sobie ze mnie, że szukają zemsty i tej zemsty będą szukać. Na sali sądowej powiedziałem to wszystko sędziemu - mówi Limin Fu.

Ze strachu przed zemstą, Limin Fu wywiózł swoją rodzinę do Chin. Tymczasem, trzy tygodnie temu, w sprawie nastąpił kolejny zwrot. Sąd wydał wyrok. Właściciel domu, w którym przetrzymywano Chińczyka został skazany na rok więzienia. Starszy z braci K. - na trzy lata. Młodszego, mimo że Limin Fu rozpoznał go po głosie, uniewinniono.

- Gdy to porwanie miało miejsce, obaj byli w tym czasie nad morzem. Mają alibi, które nie zostało obalone - mówi Piotr Kruszyński, obrońca braci K.

- Widział wszystkich, każdego z nas wymienił z imienia i nazwiska, rozpoznał. Nie ma jednak żadnych śladów DNA, mimo że Chińczyk zeznał, że byliśmy tam codziennie! Po kilkanaście godzin! Nie ma dowodów, nie ma śladów, nie ma żadnych zeznań w tej sprawie, nie ma kompletnie nic - mówi Artur K., skazany za udział w porwaniu Limina Fu.

Bracia K. i pozostali oskarżeni o porwanie mężczyźni wciąż przebywają na wolności. Nie przyznają się do porwania. Twierdzą, że padli ofiarą tragicznej pomyłki. Zamierzają więc odwoływać się od wyroku. Podobnie jak Limin Fu, który również uważa wyrok za skandaliczny. *



* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)