Pracują legalnie, ale bez ZUS-u
Pani Joanna Krupniewska od listopada zeszłego roku błaga urzędników Państwowej Inspekcji Pracy i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, by pomogli jej wyegzekwować pieniądze od nieuczciwego pracodawcy. Bezskutecznie. Nie dostaje od ZUS-u żadnych świadczeń, mimo że była legalnie zatrudniona na umowę o pracę. Tymczasem ZUS miesiącami ustala, czy pani Joanna rzeczywiście... pracowała.
Pani Joanna pracowała jako kelnerka w restauracji "Willa Cienista" w Puławach. Umowę o pracę podpisała wiosną 2007 roku. W listopadzie ubiegłego roku poszła na zwolnienie lekarskie, gdyż była w ciąży. Wtedy odkryła, że pracodawca nie płacił za nią składek do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
- Podpisałam tę umowę i normalnie zaczęłam pracę i nie wiedziałam o żadnych niejasnościach - mówi Joanna Krupniewska, która została oszukana przez pracodawcę.
- W związku z tym, że pracodawca nie zgłosił pani Joanny do ubezpieczenia, trwa postępowanie wyjaśniające w tej sprawie - mówi Ewa Pancer z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Gdańsku.
- Zaczęłam drążyć temat ubezpieczenia i dowiedziałam się, że w ogóle nie byłam zgłoszona do ZUS-u. Panie z ZUS-u powiedziały, żebym dogadała się z pracodawcą i załatwiła to sobie jakoś - mówi Joanna Krupniewska, która została oszukana przez pracodawcę.
- Żona myślała, że cały czas ma płacone, bo chodziła do lekarza, bez problemu podbijane miała książeczki i legitymację - mówi Marek Krupniewski, mąż pani Joanny. Pani Joanna powiadomiła ZUS w Puławach i Państwową Inspekcję Pracy w Lublinie. Ale urzędnicy nie mogli jej pomóc. Dlaczego?
- Z pracodawcą, który zatrudniał panią Joannę, nie było kontaktu. Sprawę należy przekazać do Okręgowego Inspektoratu Pracy w Gdańsku, ponieważ pani Joanna zatrudniona była w firmie, której siedziba jest w Gdańsku - mówi Krzysztof Sudoł, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy.
- W tej chwili przeprowadzana jest kontrola u płatnika składek, ustalane są fakty, jaki był okres zatrudnienia pani Joanny, wysokość wynagrodzenia i pracodawca, który odpowiada za to, że Pani do ubezpieczenia nie była zgłoszona - mówi Ewa Pancer z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Gdańsku.
Urzędnicy śledztwo prowadzą już od ponad pół roku. My nie potrzebowaliśmy aż tyle czasu, a poszukiwaną umowę o pracę dostaliśmy od samej pani Joanny. W niej znaleźliśmy odpowiedzi, których tak długo szuka ZUS. Umowa o pracę została zawarta piątego czerwca 2007 roku na czas nieokreślony. Wysokość wynagrodzenia to tysiąc złotych brutto. Pracodawcą jest firma "Tytan" z Gdańska. Skontaktowaliśmy się z byłym prezesem spółki Januszem Witczakiem.
Reporter: Jak obecnie wygląda sytuacja w firmie "Tytan"?
- Proszę pani, firma "Tytan" nie ma reprezentacji, sprawa jest w sądzie gospodarczym o ustanowienie kuratora, trwa to już trzy lata - mówi Janusz Witczak, były prezes firmy "Tytan".
Reporter: Jeżeli firma nie ma reprezentanta przez trzy lata, dlaczego w takim razie zatrudniała pracowników?
- Umowę z panią podpisywała kierowniczka zakładu - mówi Janusz Witczak, były prezes firmy "Tytan".
Reporter: Czy miała pełnomocnictwo?
- Nie, nie miała nic - mówi Janusz Witczak.
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że restauracją zarządza teraz inna firma prowadzona przez brata poprzedniego właściciela.
- Przejąłem lokal w dzierżawę, najpierw dzierżawiłem biuro, potem dzierżawiłem budynek i w tym czasie dałem propozycję pracownikom ,"Tytana", którzy tutaj pracowali, na zasadzie zatrudnienia. Moim jedynym warunkiem było to, żeby przynieśli zaświadczenie od lekarza o zdolności do pracy. W tym czasie pani Joanna była na chorobowym i nie mogłem jej przyjąć - mówi Stanisław Witczak, właściciel firmy ,"Stanley".
Śledztwo trwa, a tymczasem pani Joanna zdążyła urodzić zdrowego chłopca. Teraz jednak pomoc finansowa jest jej szczególnie potrzebna.
- Mam nadzieję, że będę miała wyrównane to wszystko, opłacone składki, że nie dostanę jakiegoś pisma do domu, że za leczenie, za szpital będę musiała płacić - mówi pani Joanna.
Pani Joanna nie jest jedyną osobą potraktowaną w ten sposób przez pracodawcę. Andrzej Chruśliński z Łodzi, były pracownik firmy "Webertex", również na zwolnieniu chorobowym zorientował się, że pracodawca nie płacił za niego składek na ubezpieczenie.
- Pracowałem, ale zaczął mnie kręgosłup boleć, poszedłem na chorobowe, nie mogłem wytrzymać z bólu. Od marca w ogóle dostałem tylko 400 zł. Z kolegą jak chodziliśmy po pieniądze, to nam mówiono, że dla nas pieniędzy nie ma - mówi Andrzej Chruściński, który został oszukany przez pracodawcę.
- Mieliśmy do wyboru: albo płacić ludziom, którzy chorują, albo tym, którzy produkują. Wybieraliśmy zawsze drugą opcję - mówi Krzysztof Gajda, prezes zarządu firmy ,"Webertex".
Problemy w firmie ,"Webertex" zaczęły się w ubiegłym roku. Wtedy firma musiała zmienić swoją siedzibę, co oznaczało wykupienie innego zakładu i przejęcie jego pracowników.
- Musieliśmy prawie 70 osób prawie przez rok zatrudniać na nie zmienionych warunkach.
Nie mieliśmy wyboru. Mogliśmy albo płacić ZUS, lub nie płacić w ogóle ludziom pensji mówi Krzysztof Gajda, prezes zarządu firmy ,"Webertex".
Sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
- Dotychczas przesłuchano już kilkadziesiąt osób, zebranie materiału dowodowego pozwoli na poddanie go stosownej analizie, która pozwoli na stwierdzenie czy doszło do złośliwego czy uporczywego naruszenia praw pracowniczych z zakresu ubezpieczeń społecznych - mówi Sławomir Mamrot z Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
- Czuję się oszukany. Dla mnie ukradł mi pieniądze, po prostu nas okradł - mówi Andrzej Chruściński, który został oszukany przez pracodawcę. *
* skrót materiału
Reporter: Agnieszka Zalewska
azalewska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)