Ratownik za leki płaci sam

Ratownik za leki płaci sam

Ratownik podczas akcji mógł zarazić się HIV od narkomana. Za leki płaci sam. Koszt takiej kuracji to 4 tysiące złotych. Dyrektor pogotowia, dla którego pracuje Jakub Matys, twierdzi, że sfinansować leczenia zabrania mu ustawa o chorobach zakaźnych.

Jakub Matys ma 23 lata. Jest ratownikiem medycznym w gdańskim pogotowiu. Codziennie ratuje ludzkie życie i zdrowie. Jednak swojego wieczornego dyżuru sprzed dwóch tygodni nie zapomni do końca życia.

- Pojechaliśmy do nieprzytomnego pacjenta, w trakcie akcji okazało się, że pacjent nie oddycha. W trakcie intubacji dostałem wymiocinami pacjenta w kącik ust, materiałem potencjalnie zakaźnym - opowiada Jakub Matys, ratownik medyczny.

Pacjent był narkomanem zakażonym wirusem HIV i zapaleniem wątroby typu C. Po skończonej akcji ratownik pojechał do szpitala. Tam miał otrzymać leki chroniące przed zakażeniem.

- Poinformowano mnie, że leki, które zostały mi wydane będę musiał zwrócić albo za nie zapłacić - mówi Jakub Matys, ratownik medyczny.

A koszt takiego leczenia to 4 tysiące złotych. Dlaczego ratownik, który narażał swoje zdrowie dla pacjenta ma sam zapłacić za leki? Wszystko przez ustawę o chorobach zakaźnych, która weszła w życie 1 stycznia.

- Zgodnie z zapisami ustawy koszty takiej profilaktyki pokrywa pracodawca albo zlecający pracę - wyjaśnia Anna Marzec-Bogusławska, dyrektor Krajowego Centrum do spraw AIDS.

- Sam jestem sobie pracodawcą, bo jestem pracownikiem firmy indywidualnej, a zleceniodawcą jest pogotowie, w którym jestem zatrudniony - mówi Jakub Matys, ratownik medyczny.

I tu właśnie pojawił się problem, bo dyrektor gdańskiego pogotowia twierdzi, że z powodu zapisów w ustawie nie może sfinansować leków dla Jakuba Matysa.

- Mam opinię prawną. Stacja pogotowia podlega ustawie o finansach publicznych. Potem różnie może to być interpretowane przy kontroli i dyrektor może być pociągnięty do odpowiedzialności za złamanie dyscypliny finansowej - tłumaczy Mariola Kubiak, dyrektor Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdańsku.

Co na to Ministerstwo Zdrowia? Zdaniem urzędników ustawa jest jasna i jednoznacznie wskazuje, kto powinien zapłacić za profilaktyczne leczenie ratownika.

- Kiedy mamy do czynienia ze zleceniem pracy, to zlecający tę pracę powinien ponieść wszelkie koszty z nią związane i zagwarantować ratownikowi dostęp do tych leków - mówi Marek Haber z Ministerstwo Zdrowia.

- Nie zgodzę się, że ten zapis jasno to określa. Gdyby w ustawie była informacja, że bez względu na formę zatrudnienia, w każdym przypadku ten podmiot będzie miał pokryte leki ze strony zakładu pracy, sytuacja byłaby zupełnie inna i bezpieczna - mówi Jerzy Karpiński, dyrektor Pomorskiego Centrum Zdrowia Publicznego w Gdańsku.

Ale takiego zapisu nie ma. Dlatego każdy, kto przypadkowo ukłuje się igłą na ulicy, leki chroniące przed HIV dostanie bezpłatnie, a ten, kto naraża swoje życie w pracy - niekoniecznie. Niektórzy lekarze próbują obchodzić kuriozalny przepis.

- Kiedy przychodzi osoba która wymaga takiego leczenia w trybie pilnym, to zapisują takiemu funkcjonariuszowi informację, że wieczorem w nocy szedł boso w lutym po plaży i skaleczył się igłą. Wtedy z prawnego punktu widzenia nie ma przeciwwskazań dla płatnego leczenia takiej osoby. Natomiast jeśli ten funkcjonariusz powie, że interweniował u Kowalskiego Jana, który był narkomanem, skaleczył się i uległ zakażeniu, to wtedy pogotowie ma prawo powiedzieć, że oczekuje potwierdzenia zapłaty dla takiej osoby. Jest to dramat - mówi Jerzy Karpiński, dyrektor Pomorskiego Centrum Zdrowia Publicznego w Gdańsku.

Jakub Matys miał szczęście. Po tym, jak o sprawie zrobiło się głośno, prezydent Gdańska zapowiedział, że sfinansuje mu leki. Ratownik cieszy się, że nie będzie musiał zapłacić za leki z własnej kieszeni. Wie jednak, że jest to rozwiązanie tylko doraźne.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)