Sąsiad ukradł mu tożsamość
Czy można ukraść komuś tożsamość? Na własnej skórze przekonał się o tym Artur Michałowski z Lęborka. Sąsiad pana Artura posługiwał się jego nazwiskiem za każdym razem, kiedy popełniał jakieś wykroczenie. A w ciągu zaledwie kilku miesięcy w 2008 roku uzbierał ich ponad 30. Jak to możliwe, że tyle razy udało mu się oszukać policjantów?
- Jak to może być, że facet sobie mówi, że się nazywa Artur Michałowski i to w sumie wystarczy, by wystawić mandat na to nazwisko? Komornik kazał mi zapłacić mandaty na kwotę około 6 tys. zł - opowiada Artur Michałowski.
- Gdyby podał własne imię i nazwisko, to policja miałaby dostęp do jego wcześniejszej historii kryminalnej. Wtedy na pewno nie wzbudzałby zaufania, zważywszy na wcześniejsze wyroki. Zapewne dlatego ich nie podał, liczył, że uniknie odpowiedzialności karnej - dodaje Jadwiga Rokicka-Ostapko z Prokuratury Rejonowej w Lęborku.
Historia kryminalna Roberta H. Zaczęła się już w latach dziewięćdziesiątych. Był sądzony za rozboje, prowadzenie auta po pijanemu oraz za gwałt. Do tego doszły kolejne wykroczenia. Na nazwisko pana Artura rozrabiał m.in. w Tczewie, Lęborku, Wejherowie, Sopocie i w Gdyni. Stamtąd pochodzi też najwięcej mandatów, aż 16, w tym kilka w ciągu jednego dnia.
- Dziwi mnie, że można powiedzieć jak się nazywa, a wszyscy w to wierzą i wypisują mandaty. Wygląda na to, że dowody nie są potrzebne - mówi pan Artur.
W tym przypadku dowód chyba rzeczywiście nie był konieczny. Policjanci oczywiście zapytali o dokument, ale gdy Robert H. powiedział, że go przy sobie nie ma, wystarczyło jego słowo. Podał imię, nazwisko, adres, datę urodzenia, imiona rodziców. Wszystkie dane swojego sąsiada. Jak to się stało, że żaden z funkcjonariuszy nie zweryfikował prawdziwej tożsamości Roberta H.?
- Z racji tego, że nie mamy obowiązku posiadania przy sobie dokumentu tożsamości, czasami trzeba zawierzyć na słowo - mówi Hanna Kaszubowska z Komendy Miejskiej Policji w Gdyni.
- Jeżeli nie można ustalić tożsamości osoby, która została zatrzymana na gorącym uczynku, a tym bardziej popełnia wykroczenia albo przestępstwa, to wówczas konieczną czynnością jest zabranie jej na komisariat i ustalenie danych personalnych - twierdzi Przemysław Rosati, radca prawny.
Raz policjantom z Gdańska udało się ustalić, że Artur Michałowski to tak naprawdę Robert H. Wpadł, kiedy próbował okraść jeden z tamtejszych marketów. Pan Artur otrzymał wówczas pismo z prokuratury. Inaczej mógłby mieć większe problemy. Bo jak udowodnić, że Artur Michałowski, to nie Artur Michałowski?
- Miałem zaświadczenie o zatrudnieniu za granicą, twarde argumenty, że w tym czasie mnie nie było - mówi Artur Michałowski.
Pan Artur miał szczęście. Większość jego mandatów została anulowana. W tym roku nie otrzymał jednak nadwyżki rozliczenia podatkowego. Kwota została zajęta przez Urząd Skarbowy na poczet zaległych mandatów.
- Za te mandaty Urząd Skarbowy pobrał mój zwrot podatku. Muszę złożyć doniesienie o przestępstwie, dopiero po zakończeniu tej sprawy będę mógł odzyskać pieniądze - tłumaczy pan Artur.
Robert H. Został oskarżony o podawanie nieprawdziwych danych oraz sfałszowanie podpisu.
- Postawiliśmy mu zarzuty i skierowaliśmy przeciwko niemu akt oskarżenia o 26 czynów - informuje Jadwiga Rokicka-Ostapko z Prokuratury Rejonowej w Lęborku.*
* skrót materiału
Reporter: Anna Jurek
ajurek@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)