Spółdzielnia ponad prawem
Spółdzielnia mieszkaniowa włamała się do mieszkania, by... zdemontować piecyk gazowy! 67-letni Roman Gromaszek był wtedy w sanatorium. Mężczyzna twierdzi, że z domu zginęło mu 15 tys. zł i 1230 euro. Spółdzielnia złamała prawo, bo przy włamaniu nie było przedstawiciela policji lub straży pożarnej. Sprawą zajęła się prokuratura.
Roman Gromaszek jest emerytowanym inżynierem budownictwa. Od lat choruje na serce - przeżył trzy zawały i poważną operację serca. 25 sierpnia wyjechał do sanatorium, by podbudować swoje zdrowie. Nie cieszył się jednak długo wypoczynkiem. Dzień po wyjeździe otrzymał od sąsiadów informację, że ktoś włamał mu się do mieszkania.
- Przyjechałem do Koszalina. Miałem zaplombowane drzwi, a na nich naklejone dwa pisma, informacje ze spółdzielni - opowiada pan Roman.
Okazało się, że przedstawiciele Spółdzielni Mieszkaniowej "Przylesie" weszli do mieszkania pana Romana pod jego nieobecność po to, by zdemontować piecyk gazowy. Zdaniem pana Romana spółdzielnia pozostawiła po sobie specyficzną "pamiątkę". Twierdzi, że został okradziony.
- Miałem tam 15 tysięcy złotych i 1230 euro. Pieniądze były przeznaczone na mój pogrzeb. Nie daj Bóg, ale w każdej chwili serce mi może odmówić posłuszeństwa - mówi pan Roman.
Przedstawiciele administracji samowolnie weszli do mieszkania, bo - jak twierdzą - wiszący u pana Romana piecyk gazowy stanowił duże zagrożenie i trzeba było go natychmiast zdemontować. Mimo, iż wisiał u pana Romana przez 10 lat.
- Czy junkers wiszący na ścianie, nieużywany, jest zagrożeniem? To było działanie z premedytacją. Wiedzieli, że jestem w sanatorium, było nagrane na automatycznej sekretarce: "Do 15 września będę przebywał w sanatorium" - opowiada pan Roman.
- Spółdzielnia ma prawo wejść siłowo do mieszkania lokatora tylko w sytuacji, kiedy istnieje jakaś awaria, która powoduje szkody albo może spowodować szkodę. Jednak nawet wtedy musi spółdzielni towarzyszyć policja i w razie potrzeby straż pożarna - informuje Jacek Świeca z Kancelarii Radców Prawnych Kalwas i Wspólnicy.
W tym wypadku tak jednak nie było. Zarząd "Przylesia" uznał, że do mieszkania pana Gromaszka może wejść bez policji. Co więcej, przedstawiciele do dziś nie widzą w tym nic dziwnego.
- Policja zawsze odmawia nam uczestnictwa w takich czynnościach, musimy to zrobić jako spółdzielnia sami. Nie pytaliśmy policji, ale mamy doświadczenia z poprzednich wejść - mówi Kazimierz Pasieczny, p.o. kierownika osiedla.
Chcieliśmy porozmawiać z samym prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej "Przylesie". Odmówił jednak komentarza.
Pan Roman twierdzi, że samowolne wejście spółdzielni do jego mieszkania można określić tylko jednym słowem: skandal. Zapowiada, że będzie walczył do końca o ukaranie tych, którzy weszli do jego mieszkania.*
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz ibrachacz@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)