Strach przed sąsiadem
Waldemar S. z Łęczycy atakuje ludzi nożem, wyzywa, wybija szyby, zakłóca spokój. Sąsiedzi twierdzą, że mężczyzna jest chory psychicznie. Boją się o własne życie. Prosili o pomoc policję, straż miejską i ośrodek pomocy społecznej. Niestety, nikt nie jest w stanie zrobić na osiedlu porządku.
- Chodzi z nożem, zaczepia ludzi, uderzył sąsiadkę w twarz, obnaża się na balkonie. Sąsiedzi czują się zagrożeni, chcą od nas pomocy - opowiada Grażyna Granosik z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łęczycy.
Szybko przestaliśmy się dziwić dlaczego ludzie mieszkający w jednym z łęczyckich bloków panicznie się boją. W trakcie nagrania do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej wbiegł rozszalały człowiek siejąc popłoch wśród urzędników.
- Jestem niewinny, zdrowy i normalny. Jestem po liceum. Sąsiedzi stosują wobec mnie komunistyczne prowokacje - wykrzykiwał Waldemar S.
Kilkadziesiąt interwencji policji, kilkanaście wizyt pracowników socjalnych, straży miejskiej, a nawet lekarzy. Za każdym razem efekt jest ten sam. Służby nie zostają wpuszczone do mieszkania ani przez Waldemara S., ani przez matkę, która z nim mieszka. Według sąsiadów kobieta nie opiekuje się synem, nie podaje mu leków.
Blisko rok temu Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej wnioskował o ubezwłasnowolnienie Waldemara S. Jednak okres, kiedy mężczyzna się leczył był krótki. Biegli sądowi stwierdzili wtedy, że stan zdrowia Waldemara S uległ poprawie. Owszem uległ - na miesiąc.
- Podstaw do ubezwłasnowolnienia nie było. Po ubezwłasnowolnienie sięga się, kiedy osoba nie jest w stanie prowadzić swoich spraw. Oczywiście w przypadku naruszenia przepisów prawa, każda sprawa będzie zbadana - zapewnia Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Nie do końca chce nam się wierzyć, że każdy z wyczynów Waldemara S. jest wnikliwie badany. Zapytaliśmy sąsiadów oto z czym muszą się borykać na co dzień.
- Ja mieszkam pod tym psychicznie chorym. Cały czas byłam zalewana. Mąż jest po dwóch zwałach, ja po dwóch operacjach. Nie da się żyć, on wali o balkon, a jak zacznie w sufit, to żyrandol się rusza - opowiada Krystyna Giezek, sąsiadka Waldemara S.
Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej podjął jeszcze jeden wysiłek: złożył pół roku temu wniosek o umieszczenie Waldemara S. w ośrodku pomocy społecznej. Ze względów proceduralnych nie odbyły się już trzy wyznaczone terminy rozpraw.
- Szłam do domu, kiedy on wyskoczył do mnie z nożem. Innym razem nie mogłam już wytrzymać i zapukałam do jego drzwi. Prosiłam, żeby się uspokoił, a on uderzył mnie w twarz. Znalazłam się w szpitalu - opowiada Halina Ługowska, sąsiadka Waldemara S.
W bloku przy ulicy dworcowej byliśmy siedem godzin. Przez cały czas Waldemar S krzyczał, wyzywał, rzucał przedmioty z balkonu, walił w drzwi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że lada moment w bloku może dojść do tragedii. *
* skrót materiału
Reporter: Bożena Golanowska
bgolanowska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)