Tajemnicze zaginięcie taksówkarza
Warszawski taksówkarz Cezary Młynarski wyjechał do pracy i ślad po nim zaginął. Jego rodzina twierdzi, że policjanci nie namierzyli telefonu komórkowego mężczyzny, gdy ten jeszcze działał. Policja zapewnia, że śledztwo przeprowadzono sumiennie. Niestety, do dziś nie wiadomo, co stało się z taksówkarzem.
Kiedy o panu Cezarym mówi się w czasie przeszłym, jego rodzina i przyjaciele tracą cierpliwość. Od trzech tygodni, ich myśli skupiają się wyłącznie na nim. Tego, co przeżywają, nie życzą nawet najgorszym wrogom. Każdy kolejny dzień może być bowiem tym, który wywróci ich życie do góry nogami.
- Mąż zaginął w poniedziałek, 29 czerwca - mówi Grażyna Młynarska.
- Wyjechał około godziny 12 w południe do pracy. Nie wiemy, jakie miał kursy i co się stało - dodaje Michał Młynarski, syn zaginionego.
Pan Cezary taksówkarzem został pięć lat temu. Codziennie zaczynał pracę pod jednym z warszawskich centrów handlowych. Pracował około 12 godzin, potem wracał do domu. Trzy tygodnie temu, pan Cezary do domu jednak nie wrócił?
Następnego dnia po zniknięciu rodzina pana Cezarego o wszystkim powiadomiła policję. Rozpoczęły się poszukiwania. Zdaniem śledczych, przeprowadzono je sumiennie i zgodnie ze wszystkimi procedurami. Tu jednak właśnie zaczyna się problem.
- Przy składaniu zawiadomienia zaznaczyłem kilka razy policji, że cały czas działa jego telefon, prosiłem żeby próbowali ten telefon namierzać. Powiedziano mi, że nie mogą tego zrobić od ręki - mówi Michał Młynarski, syn zaginionego.
- Telefon był namierzany od chwili zgłoszenia zaginięcia. Dla dobra sprawy nie możemy ujawniać gdzie on jest - informuje Tomasz Sitek z Komendy Powiatowej Policji w Wołominie.
Dzień po zaginięciu pana Cezarego, w sprawie nastąpił przełom. Policji udało się znaleźć jego samochód. Był pod Radomiem, sto kilometrów od domu pana Cezarego. Ktoś porzucił go w środku lasu.
- Samochód był zamknięty na kluczyk. Policja czekała na mnie, żebym go otworzył - opowiada Michał Młynarski, syn zaginionego.
- Nie było żadnych śladów krwi, walki, czy uszkodzenia tego pojazdu. Był w bardzo dobrym stanie - mówi Jacek Jóźwicki z Komendy Miejskiej Policji w Radomiu.
To nie koniec tajemnic. Zdaniem policji, w dniu zaginięcia, pan Cezary opuścił Warszawę około godziny 13. Z paragonów z jego kasy fiskalnej wynika jednak, że w mieście był jeszcze przez co najmniej trzy godziny. Nie wiadomo jednak dokąd wykonał ostatni kurs.
- Policja usilnie mamie sugerowała, że ojciec uciekł. Zostawił nas, pewnie sobie żyje i ma się dobrze - opowiada Michał Młynarski, syn zaginionego.
O pomoc w odnalezieniu pana Cezarego, jego rodzina poprosiła jasnowidza. Stwierdził, że mężczyzna żyje. Ma być przetrzymywany w domu, na obrzeżach Radomia. Ale w miejscu, które wskazał, o panu Cezarym nikt jednak nie słyszał.
Kilka dni temu, koledzy z korporacji, w której pracował pan Cezary, na własną rękę zorganizowali jego poszukiwania. Cały dzień przeczesywali las, w którym znaleziony został jego samochód. Po panu Cezarym nie został jednak nawet najmniejszy ślad. Tymczasem szansa na jego odnalezienie z każdym dniem staje się mniejsza.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl (Telewizja Polsat)