Urodziła, by sprzedać?
Wynajęła swój brzuch i urodziła dziecko małżeństwu z Warszawy. Teraz chce je odzyskać. Beata Grzybowska za 30 tys. zł zgodziła się pomóc bezdzietnej parze. Oddała im zdrowego chłopca. Dziś zapowiada walkę o jego odzyskanie. Sprawa trafiła do sądu.
Pani Beata wynajęła swój brzuch. Twierdzi, że miał to być sposób na ratowanie domowego budżetu. Kobieta sama wychowuje dwójkę dzieci i brakowało jej pieniędzy na życie.
- Każdy może popełnić błąd i ja chcę go naprawić, bo ja nie chciałam oddawać dziecka. Wszyscy mówią, że wzięłam 30 tysięcy złotych i oddałam dziecko. Nie wzięłam 30 tysięcy - zapewnia Beata Grzybowska.
Jeszcze rok temu wszystko wyglądało inaczej. Pani Beata sama zgłosiła się do agencji pośrednictwa dla matek zastępczych. Występowała w naszym materiale. "Surogatka" opowiedziała dlaczego chce sprzedać swój brzuch. Twierdziła, że chce poprawić status materialny swojej rodziny.
- Zadbać o poprawienie bytu w rodzinie można na tysiąc rożnych sposobów. Kościół musi bronić praw dziecka, jego prawa do narodzin w rodzinie, jako wyniku miłości ojca i matki - mówi ks. Marcin Brzeziński z Caritas Polska.
Przez agencję pośrednictwa matek zastępczych Elżbiety Szymańskiej do pani Beaty zgłosiła się bezdzietna para. Chciała, żeby urodziła im dziecko. Miała zapłacić kobiecie 30 tysięcy złotych.
- Oni płacili mi od zajścia w ciążę po 2500 miesięcznie. Dawali na opłaty, na to żebym jadła dużo owoców, warzyw, zaspokoiła swoje potrzeby. Ostatnie pieniądze dostałam w marcu. Później relacje między nami bardzo się popsuły. W sumie otrzymałam 20 tys. zł - opowiada Beata Grzybowska.
Do zapłodnienia doszło w prywatnej klinice w Poznaniu. Nasienie, jak twierdzi pani Beata, należało do mężczyzny, który zapłacił jej za urodzenie dziecka. Do kogo należała komórka jajowa - nie wiadomo?
- Pani Iza powiedziała, że kupili gdzieś komórkę, wzięli z banku komórek - mówi Beata Grzybowska.
- Nie możemy się zgodzić na to, żeby lekarz był takim neutralnym świadczeniodawcą i spełniał najbardziej dziwne żądania, byleby tylko mu za to zapłacono. Lekarz odpowiada za swoje działania i jest tak samo odpowiedzialny, jak matka, która sprzedaje swój brzuch - twierdzi Kazimierz Szałata, etyk, filozof z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
W piątym miesiącu ciąży surogatka się rozmyśliła. Postanowiła nie oddawać dziecka. Pieniędzy nie zwróciła.
- Nawiązała się miedzy nami więź. Dotykałam maluszka, a on reagował. Na przełomie lutego i marca postanowiłam nie oddawać Kajtusia - opowiada pani Beata.
W maju, po porodzie pani Beata z synem wróciła do domu. Po czterech dniach zjawili się nowi rodzice i zabrali dziecko.
- Ono dosłownie zostało mi wyjęte z rak. Nie chciałam go oddać, ale oni zastraszali mnie z rożnych stron. Podłożyli mi jakiś dokument do podpisania. Zgodę na to, żeby dziecko było przy ojcu - twierdzi pani Beata.
Dziś Pani Beata nie ma żadnego kontaktu ani z Kajetanem, ani z małżeństwem, które go zabrało. Nowi rodzice nie chcieli z nami rozmawiać.
- Uważam, że w chwili obecnej szansę na wychowanie dziecka ma zarówno ojciec, przy którym dziecko się wychowuje, jak i matka, która to dziecko urodziła. Wszystko leży w rękach sądu - ocenia Maria Wentland-Walkiewicz, pełnomocnik pani Beaty. *
* skrót materiału
Reporter: Aneta Krajewska
akrajewska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)