Z inwalidy zrobili terrorystę

Z inwalidy zrobili terrorystę

Uzbrojeni po zęby antyterroryści wpadli do domu niewinnego inwalidy. Wskoczyli przez okno, wrzucili granaty i obezwładnili 63-letniego Janusza Górę. Szukali materiałów wybuchowych. Znaleźli wiatrówkę i kilka naboi. Za pomyłkę nawet nie przeprosili. Dom inwalidy został zniszczony.

- Błędem byłoby nieużycie policyjnych antyterrorystów, bo gdyby rzeczywiście materiał wybuchowy znajdował się tam, mogłoby dojść do eksplozji - mówi Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

- Założę się, że jak bym tym bezmózgowcom powiedział, że koń połknął karabin i w koniu jest, to by go zabili i szukali karabinu - irytuje się Janusz Góra, któremu antyterroryści wkroczyli do domu.

Pan Janusz Góra ma 63 lata. Jest inwalidą. Rankiem 7 listopada ubiegłego roku właśnie odpoczywał po kolejnej wizycie w szpitalu, gdy do jego domu w Truszczanku, małej miejscowości pod Piotrkowem Trybunalskim, wpadli uzbrojeni po zęby antyterroryści.

- Słyszałem huk, wystrzały i krzyki: "otwieraj". Kilku "czarnych Rambo" wskoczyło do domu, oczywiście przez okno. Przystawili mi długą broń do głowy, jedną nogą ktoś stanął mi na plecach, drugą rozkopał nogi, żeby szeroko leżeć. Na gołej posadzce, z gorączką. Miałem wtedy w granicach 40 stopni Celsjusza po szpitalu - wspomina pan Janusz.

Dwunastu policjantów z Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie Trybunalskim i komisariatu w Gorzkowicach oraz siedemnastu antyterrorystów z łódzkiego Samodzielnego Pododdziału Antyterrorystycznego Policji szukało u schorowanego inwalidy trotylu, składu broni i materiałów wybuchowych. Dlaczego? Bo ktoś złożył donos na pana Janusza. Kto? Tajemnica operacyjna policji.

Efekty akcji antyterrorystów były zaskakujące. Znaleziono legalnie posiadaną wiatrówkę, replikę starej broni z XVII wieku i starą legitymację policyjną funkcjonariusza, który już nawet nie pracuje.

- Byli zszokowani. Jeden na drugiego patrzył i nie wiedział, co ma powiedzieć - wspomina pan Janusz, któremu antyterroryści wkroczyli do domu.

Pan Janusz twierdzi, że funkcjonariusze zrujnowali jego dom: uszkodzony strop, który teraz przecieka, ślady po granatach, połamane panele, potłuczone płytki w kuchni czy zerwana z tarasu dachówka, to tylko niektóre ze strat. Łącznie wycenia je na przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych.

- Nie słyszałam o jakichkolwiek uszkodzeniach drzwi czy też podłóg. Mowa była o szybie wybitej w oknie, którym weszli policyjni antyterroryści - twierdzi Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

- Nie wyobrażam sobie, żeby granaty, do których użycia policja się przyznaje nie spowodowały w mieszkaniu żadnych szkód - mówi Marek Obszarny, dziennikarz Dziennika Łódzkiego.

Policja nie ma sobie nic do zarzucenia. Upiera się, że akcja była uzasadniona, otrzymana informacja wiarygodna i rzetelnie zweryfikowana. Argumentem za jej przeprowadzeniem jest to, że pan Janusz posiadał nielegalnie jakiś czas temu kilka naboi przywiezionych z pokazów militarnych, a także fakt, że czterdzieści lat temu był wojskowym.

- Fakt wcześniejszej karalności i tego, że była to osoba, która wcześniej miała do czynienia z bronią, amunicją, a także z materiałami wybuchowymi powodowały, że istniało uzasadnione podejrzenie, że ten materiał wybuchowy może znajdować się w tym domu - informuje Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

Po akcji funkcjonariusze dali roztrzęsionemu inwalidzie do podpisania protokół, a w nim zdanie, że cała akcja przebiegła prawidłowo, a on nie rości sobie pretensji do policji.

- Wiem, że coś podpisywałem, ale co, nie jestem w stanie skojarzyć - mówi pan Janusz.

Całą akcję przeprowadzono bez nakazu prokuratorskiego. Już po fakcie, najście na dom pana Janusza, w którym nie znaleziono ani trotylu, ani magazynu broni, zaakceptowała jednak prokuratura. Prokurator oparł się na notatce urzędowej policji.

Pan Janusz do tej pory skargi na policję nie złożył. Twierdzi, że początkowo bał się, chciał odpuścić. Ale teraz kiedy powoli dochodzi do siebie, zapowiada walkę o odszkodowanie, bo konsekwencje "nalotu" antyterrorystów jego rodzina ponosi do dziś.

- Po tym incydencie miałam problem ze znalezieniem pracy. Ludzie boją się, że mam powiązania z jakąś mafią - opowiada córka pana Janusz.

- Złożę najpierw skargę do prokuratury, bo nie doczekałem się do dzisiaj słowa przepraszam, a dużo by to załatwiło. Nie doczekałem się żadnych przeprosin, ani żadnych wyjaśnień. Oficjalnie do dzisiaj nie wiem, czego szukano - mówi Janusz Góra. *

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)