"Źli ochroniarze"
Awantura w wiejskiej dyskotece. Świadkowie twierdzą, że ochrona biła niewinnych ludzi, a wszystkiemu przyglądała się bezczynnie policja. Bilans starć to kilkanaście zniszczonych samochodów, w tym trzy radiowozy i zdewastowany klub. Uczestnicy dyskoteki twierdzą, że to nie pierwszy raz, kiedy ochrona zaatakowała niewinnych ludzi.
- To są źli ochroniarze. Nie powinni tak robić, mogli wyprowadzić z sali, dać przysłowiowego kopa, ale nie bić ludzi - mówi Radosław Sieńko, który został pobity na dyskotece.
Łomazy - na co dzień spokojna wieś na Podlasiu. Jednak w nocy z 23 na 24 maja rozegrały się tutaj dantejskie sceny. Wszystko zaczęło się na dyskotece.
- To się zaczęło od tego, że ochrona wyciągnęła kolegę z sali i zaczęła bić. Jeden go trzymał, jadł batona a drugi kopał - opowiada jeden z uczestników dyskoteki.
- Tylko widziałem, jak nad głowami leciał. Tak go ten ochroniarz rzucił, że zatrzymał się na barierkach. Kolega leżał nieprzytomny, niektórzy nawet krzyczeli, że nie żyje. Wezwano karetkę, przyjechała policja - dodaje Michał Waszczuk, który także był na dyskotece.
To był początek bijatyki. Ochroniarze wycofali się i schowali w klubie. Potem rozpoczęła się regularna bitwa. Brało w niej udział kilkadziesiąt osób.
- Poleciały butelki, deski w stronę dyskoteki. Dosyć długo czekaliśmy na wsparcie policji. Obdzwoniłem wszystkich znajomych, jacy tylko mogli przyjechać, ochrona trochę załatwiła swoich, trochę my swoich, no i nad ranem opanowaliśmy całe to zajście - opowiada Adam Bajkowski, właściciel dyskoteki.
Ucierpieli nie tylko napastnicy, ale także ci, którzy nie zdążyli uciec w porę z zabawy. Co gorsza, w bójkę wmieszano też zupełnie przypadkowe, przechodzące tamtędy osoby.
- Przyjechali i zaczęli wszystkich bić. Nawet nie pytali, czy byłeś na tej imprezie, czy nie. Przejeżdżali ludzie, zatrzymali się zobaczyć, co się dzieje i też dostali. Policja nie reagowała - mówi jeden ze świadków bijatyki.
Okazuje się do podobnych scen, tylko na mniejszą skale dochodziło z udziałem tej ochrony już wcześniej. Mieszkańcy Łomaz mają o ochronie tego lokalu jak najgorsze zdanie.
- Tam się szło na dyskotekę na własne ryzyko, bo ochrona nie zapewniała bezpieczeństwa, wręcz przeciwnie - twierdzi jeden ze świadków zajść.
Bilans nocnej bitwy, to dwóch poszkodowanych zabranych przez pogotowie, zdewastowany klub, kilkanaście zniszczonych samochodów, w tym trzy radiowozy. Dlaczego ani ochrona, ani policja nie poradziły sobie z opanowaniem sytuacji?
- Ja nie zamierzam nikogo chować czy tłumaczyć. Jeżeli ktoś przekroczył swoje uprawnienia, powinien za to odpowiadać. Ja mam inne informacje, ale jeżeli się to potwierdzi to tych ludzi pozwalniam i więcej ich w życiu nie zatrudnię - zapowiada Piotr Adamczuk, właściciel firmy ochroniarskiej. *
* skrót materiału
Reporter: Sylwia Sierpińska
ssierpinska@polsat.com.pl (Telewizja Polsat)
(Telewizja Polsat)