Fatalne drogi - giną ludzie
Urzędnicy nie postawili barierek, zginęły 4 osoby. W zawracającego na autostradzie koło Bolesławca TIR-a uderzyły trzy samochody. W wypadku zginęły cztery osoby, a pięć zostało rannych. Kierowca ciężarówki zawracał, bo na autostradzie brakowało 6 metrów barierek, oddzielających sąsiednie pasy ruchu. Rodziny ofiar żądają odszkodowania i ukarania winnych zaniedbania.
Półtora miesiąca temu na autostradzie koło Bolesławca doszło do tragedii. Na zawracającą w niedozwolonym miejscu ciężarówkę-lawetę najechały trzy samochody, w tym bus. Barbara Chrzanowska w wypadku straciła męża, to on był kierowcą busa. Wiózł do Niemiec pracowników na budowę. Wszystkie pojazdy stanęły w płomieniach. Zginęły 4 osoby, a 5 zostało rannych.
- Byliśmy ze sobą 23 lata. Zawsze mi mówił, że wróci do mnie nawet z końca świata - wspomina Barbara Chrzanowska.
Okazuje się, że kierowca lawety zawracał w niedozwolonym miejscu. Na drodze brakowało 6 metrów barierek oddzielających przeciwległe pasy ruchu. Przepisy jednoznacznie stanowią, że na autostradzie poza węzłami komunikacyjnymi nie można zawracać, a droga powinna być oddzielona pasem zieleni lub barierkami.
Rodziny ofiar domagają się ukarania winnych zaniedbania. Zaczynają także walkę o odszkodowania. Uważają, że część winy za śmierć i kalectwo ich bliskich ponosi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad we Wrocławiu. To instytucja odpowiedzialna za montaż barierek oddzielających pasy. Gdyby taka barierka była, wówczas TIR nie miałby możliwości zawracania.
- Odszkodowanie nam się należy. Mąż mnie utrzymywał - mówi Barbara Chrzanowska.
Dziś, w miejscu tragedii stoją zamontowane nowe barierki. Wcześniej podobno nie były tam potrzebne. Zdaniem wrocławskiej Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad trudno było przewidzieć, że jakiś kierowca będzie chciał złamać przepis i zawrócić na autostradzie.
Podobny wypadek, gdzie według poszkodowanych winę za śmierć ich bliskich ponosi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zdarzył się w okolicach Starogardu Gdańskiego. Zbigniew Roj z kolegą wracali do domu. Nagle na maskę samochodu, którym jechali spadło drzewo. Mężczyźni nie mieli szans - zginęli na miejscu.
- Straciłam męża, a moje dziecko ojca przez czyjeś zaniedbanie - mówi Regina Roj, żona Zbigniewa Roja.
Przydrożne drzewa powinny być kontrolowane przynajmniej raz na rok. Pracownicy gdańskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad nie mieli kwalifikacji, aby przeprowadzać takie kontrole. Żaden z nich nie miał kwalifikacji leśnika.
- Nasi pracownicy są drogowcami, a nie fachowcami od zieleni. Dlatego prosi się zawsze o wyznaczenie osób w gminach, które pomogą ocenić stan danego drzewa. Wtedy takiego człowieka nie było - mówi Piotr Michalski z gdańskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
- Jeżeli ktoś posługuje się osobami, które nie są wykwalifikowane do określonych czynności, to jest za to odpowiedzialny - uważa Aleksander Daszewski, radca prawny w Biurze Rzecznika Ubezpieczonych.
Pracownicy kontrolujący nie znali się na drzewach. Zarządca wiedział, że właśnie to drzewo groziło zawaleniem. 5 lat wcześniej wójt gminy Starogard Gdański zasugerował Generalnej Dyrekcji, aby wyciąć topolę. Nic w tej sprawie jednak nie zrobiono.
Prokurator prowadzący postępowanie nie zauważył zależności między słabymi korzeniami, a upadkiem drzewa. Odmówił badania systemu korzeniowego, nie dziwiło go również to, że zarządca miesiąc po wypadku wyciął dwie topole stojące obok tej, która upadła.
Prokuratura umorzyła postępowanie. Stwierdziła, że to wiatr, czyli siła wyższa przewróciła drzewo. Nie wziął pod uwagę zaniedbań pracowników kontrolujących. Na tym oparł się ubezpieczyciel. Pani Regina nie otrzymała ani złotówki odszkodowania.
Ubezpieczycielem zarządcy feralnej topoli jest Warta. Nikt z jej przedstawicieli nie chciał z nami rozmawiać. Pani Regina chciała z firmą zawrzeć ugodę, jednak ta odmówiła. Pozostała żmudna batalia w sądzie.
Reporterzy: Bożena Golanowska, Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)