Zemsta administracji?

Zemsta administracji?

Nagłośnili problem, muszą się wyprowadzić. Beata i Jacek Grygowie przez lata walczyli z administracją o wyremontowanie zaniedbanej klatki schodowej, podwórka i wymianę popękanych szyb. W końcu zgłosili kamienicę do konkursu na najbrzydszą klatkę schodową. Kiedy sprawa nabrała rozgłosu, administracja nakazała państwu Grygerom wyprowadzić się.

Cztery lata temu państwo Grygowie szukali dachu nad głową - on bezdomny, ona w zaawansowanej ciąży. Zgłosili się do administracji Łódź-Górna "Południe", podpisali umowę najmu 28-metrowego lokalu przy ul. Starościńskiej. Nie przeszkadzało im nawet to, że po wodę trzeba chodzić na drugą stronę ulicy, a toaleta znajduje się kilkadziesiąt metrów od domu. 

- Ja się cieszyłem, że mamy dach nad głową i nie tułamy się po przytułkach. Jesteśmy młodzi, chcieliśmy na wszystko sami zapracować - wspomina Jacek Gryga.

Od początku państwo Grygowie starali się o wyremontowanie obskurnej klatki schodowej, wymianę popękanych szyb czy wyczyszczenie zalegających na podwórku gołębich odchodów. Wszystkie ich prośby spotykały się jednak z odmową.

- Chciałem wyremontować całą górę, okna wstawić i tak dalej. Odpowiedź była negatywna.- opowiada Jacek Gryga.

Kolejna odmowa przelała czarę goryczy. Dlatego pani Beata zgłosiła swoją kamienicę do organizowanej przez "Dziennik Łódzki" akcji "STOP klatka" piętnującej najbardziej zaniedbane klatki schodowe w mieście.

- Pojechaliśmy na miejsce i rzeczywiście: wszystko obdrapane, schody, na których można się zabić, drzwi, które się nigdy nie domykają, okna zabite dechami, a na piętrze pustostan, w którym walały się butelki po alkoholu i jakaś zgniła pierzyna - wspomina Marcin Bereszczyński, dziennikarz "Polska Dziennik Łódzki"

- Po reportażu od razu się wszyscy zjawili. Odchody gołębi wyczyścili w jeden dzień. Resztę w ciągu tygodnia, a ja prosiłam o to 4 lata - mówi Beata Gryga.

Uporządkowanie terenu nie zakończyło jednak problemów państwa Grygów. Przeciwnie. Kilka dni później nieoczekiwanie poinformowano ich, że zawarta przez nich cztery lata temu umowa najmu ulega rozwiązaniu i do końca maja mają opuścić lokal. Dlaczego? Bo pomieszczenie, w którym od lat przebywają, nie jest mieszkaniem, ale lokalem gospodarczym. A w takim nie można mieszkać.

- Cała sytuacja wygląda jak zemsta ze strony administracji - uważa Marcin Bereszczyński, dziennikarz, "Polska Dziennik Łódzki".

Państwo Grygowie decyzją administracji są zszokowani. Regularnie płacą czynsz, a nawet opłatę za wodę, której nie mają - łącznie prawie 170 zł miesięcznie. Fakt przyszłej eksmisji dziwi ich tym bardziej, że oboje są w lokalu przy Starościńskiej zameldowani.

- Przyjechała komisja z Urzędu Miasta i sprawdzała czy pomieszczenie się w ogóle nadaje do zamieszkania - mówi Jacek Gryga.

- Pomieszczenie, które zajmuje ta rodzina jest pomieszczeniem dwuizbowym, wyposażonym w podstawowe, a może i nawet więcej aniżeli podstawowe sprzęty konieczne do egzystencji - dodaje Krystyna Zajączkowska z Urzędu Miasta Łodzi.

Sprawą zainteresowały się władze miasta. Mimo to, państwo Grygowie z niepokojem czekają na ostatni dzień maja - właśnie wtedy wygasa ich umowa na wynajmowany lokal. Boją się myśleć, co będzie z nimi dalej.

- O sprawie dowiedziałem się z jednej z łódzkich gazet . Natychmiast zażądałem od urzędników, żeby nie podejmowali żadnych działań represyjnych wobec tej rodziny - mówi Włodzimierz Tomaszewski, wiceprezydent Łodzi.

- Teraz już wiem, że nie mogę się o nic starać, bo będzie to robione po złości. Zrobiłam za dużo szumu i nic nie uzyskam - mówi Beata Gryga.

- Nie wiadomo, jak to się skończy, ale w najgorszym wypadku biorę namiot i jadę z rodziną pod urząd miasta, na ulicę Piotrkowską - zapowiada Jacek Gryga.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)