Zostawili ludzkie szczątki po wypadku

Zostawili ludzkie szczątki po wypadku

Władysław Stankowski zginął pod 18-tonową maszyną do składowania odpadów w Chocianowie. Na miejsce wypadku wezwano m.in. policję i pracowników zakładu pogrzebowego. Dzień później okazało się, że na składowisku wciąż porozrzucane są szczątki mężczyzny!

12 stycznia tego roku na terenie hałdy odpadów poprodukcyjnych w Chocianowie zginął 59-letni Władysław Stankowski. Zginął przejechany przez 18-tonową maszynę do składowania odpadów. 

- Ludzie kopali tam złom, gdyż odpady wywożone z fabryki zawierały koks i różnego rodzaju odpady, które można było sprzedać. W ten sposób dorabiają sobie do rent i emerytur - opowiada Jarosław Mossakowski, syn pana Władysława.

Na miejsce wezwano policję, prokuraturę i zakład pogrzebowy. Następnego dnia synowie pana Władysława postanowili zapalić znicze w miejscu śmierci ojca. Ich oczom ukazał się przerażający widok.

- Poszedłem z braćmi zapalić znicze. Znalazłem 1,5 kilo mięsa z ojca. Wziąłem to, pozbierałem do reklamówki i pojechałem na posterunek policji - opowiada Jarosław Mossakowski.

Na składowisko obowiązuje zakaz wstępu. Mimo to, na teren wchodzą nielegalnie - zbieracze złomu.

- Składowisko było źle zabezpieczone i zakład przymykał oko na to, że się tam chodzi i kopie - mówi Dawid Stankowski, syn pana Władysława.



- Nie ma takiego miejsca, na które nie da się wejść. Teren tego wysypiska jest strzeżony tak, jak powinien. Jeśli ktoś nie chce zrozumieć informacji umieszczonej na tablicy, to wchodzi tam na własną odpowiedzialność i na własne ryzyko - twierdzi Witold Jajszczok, rzecznik prasowy Gwarant Grupy Kapitałowej, do której należy zakład.

Sprawą śmierci pana Stankowskiego zajmuje się prokuratura. Wszystko wskazuje na to, że był to nieszczęśliwy wypadek. Jednak dla syna najboleśniejsza jest sprawa pozostawienia szczątków ciała jego ojca.

- Prowadzone jest śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci, a także sprawdzane jest, czy nie doszło do znieważenia zwłok ludzkich - informuje Paweł Petrykowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.

- Pracownicy nie są od tego, żeby w tym żużlu szukać jeszcze czegoś. Zabrali wszystko, co było widoczne. Była policja, ale nie zwróciła im uwagi - mówi Stefan Jurczeniak z zakładu pogrzebowego.

- Firma dostaje zlecenie zabezpieczenia zwłok denata i przewiezienia ich do prosektorium, a więc powinna zabezpieczyć wszystkie szczątki - twierdzi Paweł Petrykowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.*



* skrót materiału

Reporter: Sylwia Sierpińska

ssierpinska@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)