"Tajne" referendum wójta

"Tajne" referendum wójta

Dwie pracownice Urzędu Gminy Sońsk twierdzą, że zwolniono je, bo wzięły udział w referendum za odwołaniem wójta. Głosowanie miało być tajne. Tymczasem jedna z kobiet znalazła w gabinecie sekretarza gminy kserokopie list głosujących. Tych dokumentów nie powinien oglądać nawet wójt. Przypadek?

W czerwcu ubiegłego roku w gminie Sońsk odbyło się referendum w sprawie odwołania wójta. Aby referendum było ważne trzeba było osiągnąć minimum 1853 głosy. Wójt przyznaje, że próbował odwieść mieszkańców gminy od pójścia na głosowanie.

- Miałem prawo się bronić - mówi Jarosław Wielechowski, wójt gminy Sońsk.

Każdy głos oddany w referendum był istotny, powołano komisję referendalną, której przewodniczącym był miejscowy lekarz weterynarii. On zbierał podpisy pod listami, aby referendum w ogóle mogło się odbyć.

- Obiecywałem ludziom, że wybory są tajne i gwarantowałem, że nie spotka ich żadna krzywda, bądź represja, jeśli wezmą udział w tych wyborach. Tymczasem cześć osób została zwolniona, a niektóre nie dostały umorzenia podatku - mówi Krzysztof Knap, przewodniczący komisji referendalnej.

Do minimum wyborczego zabrakło 60 głosów. Za odwołaniem wójta głosowało prawie 1700 osób. Wójt utrzymał stanowisko. Po paru miesiącach trzy kobiety pracujące w urzędzie otrzymały wypowiedzenia z pracy. Powodem miała być reorganizacja i likwidacja stanowisk pracy.

- Wydało mi się, że autentycznym powodem zwolnienia nie była reorganizacja, a udział mój i mojej rodziny w referendum - mówi Elżbieta Mąkowska, która przez 12 lat pracowała w urzędzie miasta jako sprzątaczka.

- Wójt zlikwidował moje stanowisko pracy. Uznał, że niepotrzebna jestem w pracy i zwolnił po 26 latach pracy w gminie - opowiada Iwona Gebert, była księgowa w urzędzie gminy.

Karolina Teklińska pracowała 36 jako inspektor finansowy.

Tydzień po wręczeniu wypowiedzenia pani Elżbieta sprzątała gabinet sekretarza gminy. I to właśnie w tym gabinecie znalazła coś, co pozwoliło jej przypuszczać, jaki był prawdziwy powód wypowiedzenia z pracy.

- W gabinecie pani sekretarz zauważyłam reklamówkę, z której wyrzucone były kartki. Leżały obok kosza, więc zwróciło to moją uwagę. Okazało się, że był to plik list do referendum, które odbyło się pierwszego czerwca - wspomina Elżbieta Mąkowska.

Okazało się, że pani Elżbieta znalazła kserokopie list referendalnych, które powinny być tajne. Obowiązkiem wójta było te listy zabezpieczyć tak, by nawet on nie miał do nich dostępu.

- Zwolniono mnie, bo brałam udział w referendum. Inne osoby, które brały w nim udział także zostały zwolnione - mówi Iwona Gebert.

Przypadek? Być może. Ale w dniu, w którym odeszła pani Iwona- wójt ogłosił konkurs na wolne stanowisko urzędnicze zgodne z jej kwalifikacjami. Na miejsce pani Karoliny -także znaleziono nową osobę, a na korytarzu spotkaliśmy nową sprzątaczkę. Reorganizacja nie przeszkadza panu wójtowi zatrudniać dwóch skarbników, gdzie starszy uczy młodszego? przez dwa lata.

Dwie z trzech zwolnionych kobiet założyły sprawę w prokuraturze. Czują się pokrzywdzone, gdyż ich zdaniem wójt miał dostęp do list referendalnych. Sprawę jednak umorzono. *

* skrót materiału

Reporter: Bożena Golanowska

bgolanowska@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)