Co zrobił z córką?

Co zrobił z córką?

Monika Bielawska zaginęła 14 lat temu. Ostatni raz widziano ją z ojcem, Robertem B. Mężczyzna kilkakrotnie zmieniał zeznania. Raz twierdził, że dziecko nie żyje, innym razem, że je sprzedał, albo oddał. Choć minęło już 14 lat wciąż nie został osądzony.

Stara kamienica w centrum Legnicy. To tam razem z rodzicami i dziadkami mieszkała półtoraroczna Monika Bielawska. To tam wciąż na jej powrót od 14 lat czeka matka i babcia. Do dziś nikt nie wie, co stało się z dziewczynką. Ostatni raz wdziano ją z ojcem w centrum miasta. Od tamtej chwili ślad po Monice zaginął.  

- Byliśmy z mężem, wnuczką i Robertem u lekarza. Weszłam do apteki, żeby kupić dziecku leki. Robert został z dzieckiem. Gdy wyszłam z apteki już ich nie było - mówi Julia Markowska, babcia zaginionej Moniki Bielawskiej.

Kiedy bliscy i policja szukali Moniki, jej ojciec uciekł za granicę. Za porywaczem rozesłano listy gończe, w 1996 roku wpisano go na listę dziesięciu najniebezpieczniejszych poszukiwanych przestępców polskich. Mimo to, dziś okazuje się, że Robert B. czuł się za granicą bezpiecznie i komfortowo.

- Coś tam słyszałem, że jestem poszukiwany, ale normalnie żyłem. Kilka razy mnie policja zatrzymywała i nic się nie działo - opowiada Robert B. Na ślad ojca Moniki policja wpadła w 1997 roku. Legniccy policjanci za wszelką cenę próbowali ściągnąć go do Polski.

- Policjanci uzyskali informacje, że człowiek ten znajduje się na terenie Austrii. Pojechała tam grupa policjantów z Legnicy. Znaleźli tego człowieka. Nie byliśmy jednak wtedy członkiem Unii Europejskiej i procedury były zupełnie inne. W związku z tym policjanci ograniczyli się do obserwacji, ustalenia miejsca pobytu tego człowieka i wykonania zdjęć. Następnie po powrocie do Polski dokumenty te przekazano do Interpolu. Wypełniono dokumenty ekstradycyjne i człowiek ten został sprowadzony do Polski - informuje Sławomir Masojć z Komendy Miejskiej Policji w Legnicy. Roberta B. przesłuchano w prokuraturze trzynaście razy. Podejrzany o porwanie córki od początku zmieniał zeznania.

Wersja pierwsza: "Wziąłem Monikę i sprzedałem ją handlarzom złota z Katowic za 20 milionów złotych"

Wersja druga: "Porwałem córkę, oddałem dobrym ludziom i dopłaciłem 2 miliony złotych, żeby ją wychowali".

Wersja trzecia: "Zabrałem dziecko na złość teściom. Monika wypadła z wózeczka. Nie żyła. Zakopałem ją w lesie"

- Śledczy sami sugerowali różne wersje zdarzeń, a ja je potwierdzałem. Powiedziałem, że ją zabiłem, żeby pojechać na miejsce rzekomej zbrodni, pochodzić trochę po świeżym powietrzu. Zawsze to było jakieś zabicie czasu. To prawie cały dzień trwało. Zanim mnie przywieźli, odwieźli do Wrocławia. I tak czas leciał po prostu - opowiada Robert B.

Prokuratura oskarżyła Roberta B. o porwanie i sprzedaż własnej córki. Akt oskarżenia wpłynął do sądu w 1998 roku. Do żadnej rozprawy wówczas nie doszło. Dlaczego? Bo jeszcze przed procesem Robertowi B. uchylono areszt tymczasowy. Kilka dni po wyjściu zza krat, był już ponownie za granicą. W marcu 2008 roku, po dziesięciu latach, Robert B. nieoczekiwanie zwrócił się do sądu w Legnicy o list żelazny. Obiecywał, że da się osądzić, ale pod warunkiem, że po powrocie do kraju będzie odpowiadał z wolnej stopy.

- To spowodowało, że jesienią tego roku oskarżony stawił się wreszcie do sądu na pierwszą rozprawę i ten proces mógł ruszyć - mówi Paweł Pratkowiecki z Sądu Okręgowego w Legnicy. Wróciłem do kraju, żeby się dowiedzieć od teściowej czy od innych, co się z tym dzieckiem stało - twierdzi Robert B.

Dziś Robert B., chociaż jako ostatni widział Monikę, nie chce opowiedzieć, co wydarzyło się czternaście lat temu na legnickim deptaku.

Prokurator nie ma jednak wątpliwości - wszystko wskazuje no to, że Robert B. porwał i sprzedał dziecko. W taką wersję wierzą również bliscy Moniki. Ich zdaniem ojciec dziewczynki był do tego zdolny. - Jak przyjechał z Włoch to zawsze mówił: "Sprzedać tego bachora, będzie parę tysięcy dolarów", bo nie raz płakała, czy trzeba było ją nakarmić - wspomina Julia Markowska, babcia zaginionej Moniki Bielawskiej. Po czternastu latach od zaginięcia Moniki proces ruszył. Dwa tygodnie temu odbyła się druga rozprawa. Nie obyło się bez wpadki. Sąd wezwał jedenastu świadków. Trzech od lat nie żyje, a jeden, jak się okazało, niewiele ze sprawą miał wspólnego. *

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)