Koniec tzw. mrówek
Polska walczy z tzw. mrówkami, czyli drobnymi przemytnikami papierosów i alkoholu. Do grudnia można było wnieść z Ukrainy do kraju karton papierosów, teraz zaledwie 40 sztuk. "Mrówki" protestują. Dla jednych handel produktami z zagranicy był szansą na przetrwanie, dla innych okazją do zarobienia łatwych pieniędzy.
Na początku zeszłego miesiąca zakończył się bunt tzw. mrówek, które zablokowały granicę polsko-ukraińską w Medyce. "Mrówki" protestowały przeciwko wprowadzeniu nowych, zaostrzonych przepisów. Do grudnia można było z Ukrainy na teren Unii Europejskiej przenieść karton papierosów, teraz tylko czterdzieści sztuk papierosów. Handlarzom to się nie spodobało.
Spotkaliśmy się z panią Renatą, która żyje z przenoszenia papierosów przez granicę. 40-letnia kobieta wychowuje samotnie trójkę dzieci. Nie może pójść do pracy, bo najmłodszy syn jest niepełnosprawny, stale potrzebuje opieki. Dopiero, kiedy jej starsze dzieci wracają ze szkół, ich matka rusza nocą na Ukrainę. Zajmuje się tym od roku.
- Jeśli mam w wakacje wolne, bo starsza córka była w domu i mogła się dzieckiem zaopiekować, to dziennie zarabiałam 200 złotych - mówi pani Renata.
Przykład pani Renaty to wyjątek. Większość osób celowo zrezygnowała z legalnej pracy, tylko po to żeby zostać "mrówkami". Paczka papierosów kosztuje na Ukrainie od 60 groszy do dwóch złotych. Półlitrową butelkę wódki można tam kupić już za 10 złotych. Dlatego przenoszenie tych towarów - zwłaszcza w sporych ilościach - stało się dla wielu mieszkańców Podkarpacia opłacalnym sposobem na życie.
Osoby przemycające papierosy i alkohol sprzedawały towar po polskiej stronie zarabiając na jednym kartonie 20 złotych lub odsprzedawały go tak zwanym skupczykom, czyli pośrednikom, dzięki którym przemycone produkty trafiały do państw całej Europy. "Mrówki" stosują różne sposoby, aby przemycić przez granicę jak najwięcej towaru.
- Został po polskiej stronie wyszkolony pies, który był puszczany z Ukrainy do Polski. Oklejony był papierosami - opowiada Elżbieta Pikor z Bieszczadzkiej Straży Granicznej.
- Mieliśmy papierosy zasmażane w krokietach - dodaje Małgorzata Eisenberger z Izby Celnej w Przemyślu.
Pani Renata potrafi w ciągu doby przekroczyć granicę nawet 6 razy. Teraz, kiedy zaostrzono przepisy, a celnicy otrzymali urządzenia do wykrywania papierosów pochowanych w najbardziej wymyślnych miejscach, ruch na przejściu granicznym zamarł. Odczuwają to ukraińscy sklepikarze, ale i polscy celnicy, na których mszczą się "mrówki".
- Zdarza się, że podróżni wkładali do bagażu ostre przedmioty, żyletki. Nasi funkcjonariusze ranili sobie ręce - informuje Małgorzata Eisenberger z Izby Celnej w Przemyślu.
Pani Renata uważa, że na celnikach mszczą się osoby, które jako "mrówki" pracowały od lat i nie mogą pogodzić się ze zmianą przepisów. Tym bardziej, że życie "mrówki" wcale nie jest łatwe, zwłaszcza po ukraińskiej stronie. U naszych wschodnich sąsiadów odprawa może zajmować nawet kilka godzin.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki @polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)