Chciał wysadzić sprzedany dom

Chciał wysadzić sprzedany dom

Podpalił dom, bo musiał się wyprowadzić. Był komornik, policja, pogotowie, ślusarz, a nawet pogotowie dla psów - mimo to, eksmisja oszusta z domu okazała się niemożliwa. Bogdan O. nie chciał opuścić posesji, którą wcześniej sprzedał. Zdesperowani nowi właściciele siłą próbowali wejść do domu, wtedy mężczyzna podpalił strych!

Piątek 24 października. Punktualnie o godzinie 8 rano na ulicę Motyli w Częstochowie przyjeżdża komornik, pogotowie, policja, ślusarz, firma transportowa, pogotowie dla psów. Aż tyle osób musi być zaangażowanych przez jednego człowieka - Bogdana O. Mężczyzna nie chce dobrowolnie opuścić domu, który ponad rok temu sprzedał państwu Zajder.  

- Wejdzie komornik, dzielnicowy i lekarz. Właściciele nie, bo wywołują presję na męża - mówiła podczas eksmisji Aneta O., żona Bogdana O.

Nie minęło pół godziny, kiedy komornik wyszedł z mieszkania. Wyszedł, ale tylko na chwilę, bo okazało się, że do mieszkania musi wejść lekarz. Właściciele domu mieli z wejściem na swoją posesję poważny problem.

Zniecierpliwieni czekali na decyzję komornika. Czekali na nią od ponad roku. Stracili już cierpliwość.

- Niestety, nie da się przeprowadzić eksmisji. Decyzja lekarza jest taka, że stan zdrowia zagraża życiu pana Bogdana - powiedział Andrzej Bejm, komornik sądowy.

- Ja stąd nie wyjdę, będziemy tu mieszkać razem z nim, będziemy go pilnować - mówił Marian Zajder, który kupił dom od oszusta.

Bezsilność instytucji, które powinny stać na straży prawa - także prawa własności - była przerażająca. Kilkanaście osób nie potrafiło poradzić sobie z 64-letnim Bogdanem O. i jego żoną.

Komornik był gotowy zakończyć eksmisję i odjechać. Jednak zdesperowani Zajderowie nie mieli zamiaru opuścić terenu swojej posesji. Chcieli wejść do środka. Obecni na miejscu policjanci zamiast im pomóc, udzielili im pouczenia.

Zajderowie poprosili o pomoc ślusarza. Ten zaczął rozwiercać zamek. W tym momencie zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Na strychu pojawił się ogień.

- Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że doszło do celowego podpalenia substancji łatwopalnej, a w konsekwencji do wybuchu - informuje Joanna Lazar z Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie.

Bogdan O. wyszedł z mieszkania o własnych siłach. Wyszła także jego żona i trójka małych dzieci. Na szczęście, mimo podpalenia strychu przez ich ojca, nic im się nie stało.

- Musiałem to zrobić, bo "smyki" mnie żywcem chcieli wziąć. To jest banda, prawników mają w rodzinie, chcą mnie zagnębić - twierdził Bogdan O.

Po kilku godzinach udało się usunąć skutki podpalenia strychu przez Bogdana O. Mężczyzna trafił do szpitala, a stamtąd na posterunek policji.

- Mężczyzna może odpowiedzieć za spowodowanie zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi znajdujących się w środku i mieszkających w okolicy - mówi Joanna Lazar z Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie.

Przypomnijmy początek tej dramatycznej historii: w sierpniu 2007 roku państwo Jolanta i Marian Zajder kupili dla swojego syna dom w Częstochowie. Sprzedającymi byli Wanda i Bogdan O. - małżeństwo po rozwodzie, które podzieliło się pieniędzmi ze sprzedaży domu.

Tuż po transakcji Wanda O. wyprowadziła się do innego lokalu. W domu pozostał były już właściciel z nową żoną i dziećmi. Bogdan O. poprosił Zajderów o dwa miesiące czasu na wyprowadzkę. Nowi właściciele zgodzili się. I to był ich największy błąd.

- Posesja była dosłownie zabarykadowana. Furtka powiązana, brama zabezpieczona linkami i łańcuchami, po posesji biegały psy - wspomina Marian Zajder.

- Dostaliśmy pismo, że Bogdan O. sprzedał dom pod wpływem groźby, że straszyliśmy go, nękaliśmy po nocach i on był tak psychicznie wykończony, że zgodził się sprzedać - dodaje Jolanta Zajder.

To był dopiero początek koszmaru Zajderów. Małżeństwo musiało regularnie spłacać raty kredytu za dom, do którego nie mogło się dostać, a byłego właściciela nikt nie mógł eksmitować, bo nie było dla niego mieszkania zastępczego. W lipcu tego roku znalazło się mieszkanie, więc komornik wyznaczył termin eksmisji na 25 września.

- Wszystko zakończyło się tym, że musieliśmy wrócić do domu - opowiada Jolanta Zajder.

- Lekarz biegły sądowy wydał zaświadczenie, że Bogdan O. jest w bardzo ciężkim stanie niewydolności układu krążenia i eksmisja z miejsca zamieszkania jest niemożliwa ze względu na zagrożenie życia - mówi Marian Zajder.

Kolejny termin eksmisji wyznaczono na zeszły piątek. Tym razem po wielu godzinach stresu Zajderom udało się odzyskać swoją własność. Pozostaje tylko pytanie: czy musiało to się odbyć w tak dramatycznych okolicznościach? *

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)