Dziecko zmarło po zabiegu u dentysty

Dziecko zmarło po zabiegu u dentysty

To miał być rutynowy zabieg leczenia zębów. Dla czteroletniego Michała Kamińskiego zakończył się tragicznie. Chłopiec dostał narkozę, która wywołała u niego tak zwaną hipertermię złośliwą. Natychmiast wezwano pogotowie. Lekarze przyjechali jednak bez leku, który mógł uratować dziecko.

- Nasze dziecko było zdrowe. Miało tylko próchnicę dziecięcą, z którą próbowaliśmy walczyć w gabinetach stomatologicznych, niestety nie przynosiło to rezultatów. Później próchnica była na tyle zaawansowana, że trzeba było to zrobić w inny sposób - mówi Anna Kamińska, matka zmarłego Michałka.

- To miał być zabieg leczenia zębów pod narkozą - dodaje Robert Kamiński, ojciec zmarłego Michałka.

Państwo Kamińscy skrupulatnie wybrali najlepszą ich zdaniem placówkę w Warszawie. Wybór padł na Wojewódzkie Centrum Stomatologii.

- Było prawie dziesięć ząbków do naprawy. Zabieg szacowany był na jakieś dwie godziny. W innych klinikach wykonuje się podstawowe badania krwi, czy serca. Nam powiedziano, że zabieg jest bardzo bezpieczny i nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami - wspomina Anna Kamińska, matka zmarłego Michałka.

Zabieg wyznaczono na 10 sierpnia 2007 roku. Podczas zabiegu wystąpiły jednak poważne komplikacje. Serce Michałka zaczęło przyspieszać. Po pewnym czasie zaczęła też rosnąć temperatura. Michał zmarł.

- Do wezwania wyjechał nasz okręt flagowy, zespół R1 z anestezjologiem i pediatrą. Z opisu w karcie wynika, że nastąpił zespół tak zwanej hipertermii złośliwej. O godzinie 11.25 zakończono reanimację uznając ją za nieskuteczną - mówi Marek Niemirski z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego Meditrans.

Sprawą zajęła się prokuratura. Kilka tygodni temu wyniki sekcji zwłok potwierdziły, że Michałek był zdrowy. Jako przypuszczalną przyczynę zgonu po raz kolejny wskazano reakcję na narkozę podobną do uczulenia - hipertermię złośliwą.

- W tej sprawie prowadzone jest postępowanie. Nikomu na razie nie przedstawiono zarzutów. Czekamy na opinię niezależnych biegłych - mówi Katarzyna Szeska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- Pani anestezjolog z karetki wyraźnie powiedziała na policji, że powinien zostać podany lek, którym ich placówka nie dysponuje. To była jedyna szansa na uratowanie naszego dziecka - mówi Anna Kamińska, matka zmarłego Michałka.

- Nikt nie zrobił nic, żeby ten lek pozyskać. Nikt nie zadzwonił na tzw. pogotowie dantrolenowe. Ten lek mógł być dostarczony mojemu dziecku w kilkanaście minut Michał czekał na niego prawie półtorej godziny - rozpacza matka.

Dlaczego wówczas nikt z centrum nie zwrócił się do placówek, które tym lekiem dysponują? Anestezjolog, która wówczas znieczulała Michałka jest na emeryturze. Niedawno zmieniła się również dyrekcja Centrum. Do rozmowy z nami nowa dyrekcja wyznaczyła anestezjolog, która była wówczas pracownikiem, ale nie była obecna przy samym zabiegu.

Czy Michałka można było uratować? Dlaczego karetka przyjechała bez leku, który mógł uratować dziecko? Na te pytania być może nigdy nie uzyskamy odpowiedzi. Rodzice Michałka chcieliby, żeby ta tragiczna historia wpłynęła na świadomość lekarzy i rodziców dzieci, które będą w przyszłości poddawane zabiegom w narkozie. *

* skrót materiału

Reporter: Sylwia Sierpińska ssierpinska @polsat.com.pl(Telewizja Polsat)