Prawo dla ojca
Koszmar! Awantury, krzyki, bicia, sąd i w końcu interwencja policji. Konflikt między rodzicami trwa już kilka lat. Pan Tadeusz i pani Marzena Kowalczyk małżeństwem są od osiemu lat. Mieszkali wspólnie w Miliczu, tam rozgrywał się ich rodzinny dramat. Teraz mieszkają oddzielnie i od roku zażarcie walczą o dziecko.
- Ja nie mam siły już walczyć z nimi. Walczę z sądem i z prokuraturą o moją córkę. Zniszczyli mi moje dziecko, ja nie mam już siły, niech mi ktoś pomoże - płacze pan Tadeusz.
W szpitalu w Miliczu pracuje żona pana Tadeusza - pani Marzena. Jest pielęgniarką na oddziale neuropsychiatrycznym. Szwagier pana Tadeusza jest na tym samym oddziale lekarzem. W dniu kiedy przyjechaliśmy realizować ten reportaż prokurator prowadząca sprawę wydała nakaz doprowadzenia go na oddział zamknięty. Ponieważ pan Tadeusz nie wyrażał zgody na doprowadzenie do szpitala wezwano pogotowie.
- Chcą mnie zabrać na oddział neuropsychiatryczny, gdzie moja żona pracuje. Ona to załatwiła razem z prokuratorem - mówi pan Tadeusz. Do pana Tadeusza przyjechało pogotowie. Wszyscy niecierpliwie czekaliśmy na diagnozę lekarską. Okazuję się, że jest zdrowy.
- Co powiedział lekarz? - pyta się reporterka.
- Jestem zdrowy - odpowiada pan Tadeusz.
Tak od roku wygląda życie pana Tadeusza. Najazdy policji, walka z sądem i prokuraturą i poczucie absolutnej niemocy. Zagubiony ojciec zaczął zbierać dowody na swoją żonę, aby ktoś w końcu mu uwierzył.
- Żona traktowała Olę jak przedmiot do bicia. Ola, jak stanęła na jej drodze, dostawała uderzenie w głowę i na tym się kończyło. Ja nie wiedziałem, co mam robić. Nie chciałem rozwalać tego małżeństwa. Chciałem, żeby istniało, nie wiedziałem jak sobie poradzić. Różne myśli miałem czy to zgłosić na policję, czy do prokuratury. Była też niebieska linia, ale żona zawsze się tłumaczyła, a to, że Ola podeszła, a to że ją niechcący popchnęła. Takie było tłumaczenie - opowiada pan Tadeusz. Żona nie miała pojęcia, że w domu zainstalowany był podsłuch. Rozmowy były nagrywane.
- Gdy Ola miała trzy lata, wróciłem do domu z działki, Ola miała rozcięty nos. Żona tłumaczyła mi się, że Ola podeszła przypadkiem do niej, tych przypadków było już bardzo dużo. Innym razem wróciłem do domu i zapytałem się,dlaczego dziecko ma plaster na głowie? A żona powiedziała, że się zadrapała. Ja usiadłem obok Oli i spostrzegłem, że wokół tego plastra jest taki guz. Zerwałem ten plaster i to co, zobaczyłem to po prostu był szok., bo w tym miejscu nie było w ogóle skóry . W tym miejscu Ola ma widoczna bliznę - relacjonuje pan Tadeusz.
Pani Marzena wyżywała się także na mężu. Taśmy i obdukcje lekarskie pan Tadeusz dostarczył do sądu. Wydawać by się mogło, że sprawa będzie prosta. Okazało się jednak, że tu sprawa dopiero się dla niego zaczęła.
- Byłem ciągle poniżany w sądzie. A najśmieszniejsze jest to, że po roku trwania tej sprawy mając stuprocentowe dowody, to odebrano mi prawo widzenia się z dzieckiem - mówi pan Tadeusz. Jedziemy do sądu w Miliczu na umówione spotkanie. Okazuje się, że pani sędzia prowadząca sprawę jest dla nas nieosiągalna. Dowiadujemy się, że jest właśnie w tym szpitalu, do którego miał trafić pan Tadeusz. Ponad godzinę czekaliśmy aż sędzia opuści szpital. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu pani sędzia wyszła bocznym wyjściem.
Ponieważ pan Tadeusz ma prawo widzenia dziecka raz w miesiącu jedziemy do domu jego żony. Tam, jego ośmioletnia córka Ola mieszka z dziadkami i matką.
- Proszę stąd wyjść. Proszę opuścić posesję - mówi teść pana Tadeusza.
Załamany ojciec nieustannie walczy o swoje dziecko. Złożył teraz apelację do sądu we Wrocławiu. Zupełnie nie może zrozumieć jak, to możliwe, aby sąd w Miliczu ograniczył właśnie jemu a nie jego żonie prawa rodzicielskie do ich córki.
- Nie wierzę w sprawiedliwość w tym kraju. To przez co ja przeszedłem, to niejeden człowiek już umarłby. Ja Olę kocham i będę do ostatnich moich sił walczył o nią - mówi pan Tadeusz. *
*skrót materiału
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)