Taksówkarz czy terrorysta?
Skazany na podstawie wątpliwego dowodu. 11 lat temu grupa antyterrorystyczna aresztowała taksówkarza z Koszalina. Marian Lech został skazany na prawie 2 lata więzienia za próbę dokonania zamachu terrorystycznego. Jedynym dowodem w sprawie była taśma z nagraniem głosu zamachowcy. Eksperci uznali, że należy on do pana Mariana. Taksówkarz odwołał się od wyroku. Inni Kolejna ekspertyza wykluczyła jego winę. Mimo to, pan Marian nadal jest oskarżony.
Jeszcze jedenaście lat temu pan Marian Lech był taksówkarzem. Od pięćdziesięciu lat z rodziną mieszkał w Koszalinie. O terrorystach tylko czytał, a policyjne akcje oglądał wyłącznie w telewizji. Nieoczekiwanie jednak 28 grudnia 1997 roku sam poczuł się jak bohater filmu sensacyjnego. Do jego drzwi zapukali bowiem antyterroryści.
- Sprawdzali garaż, dom, piwnicę. Później zostałam tylko z dzieckiem, męża zabrali - wspomina Elżbieta Lech, żona Mariana Lecha.
Pan Marian został tymczasowo aresztowany. Własny dom zobaczył dopiero po jedenastu miesiącach. Mimo że policyjne czynności operacyjne wciąż trwały, motyw zatrzymania pana Lecha początkowo owiany był tajemnicą.
- Dopiero w sylwestra z telewizji dowiedziałem się, że złapali terrorystę, który chciał wysadzić katedrę - mówi Marian Lech, skazany za próbę dokonania zamachu terrorystycznego.
- Marian Lech był oskarżony o to, że w grudniu 1997 roku groził zdetonowaniem ładunku wybuchowego pod katedrą w Koszalinie. W ten sposób usiłował wyłudzić od kurii kwotę 120 tysięcy złotych - informuje Sławomir Przykucki z Sądu Okręgowego w Koszalinie.
Jak to możliwe, że 65-letni taksówkarz stał się nagle terrorystą? Wszystko zaczęło się kilka dni wcześniej. To wtedy nieznany mężczyzna dzwonił do kurii żądając okupu i grożąc wysadzeniem Katedry Koszalińskiej. Na polecenie policji ksiądz nagrał rozmowę z zamachowcem. Niemalże w tym samym czasie policja nieoczekiwanie wezwała pana Mariana do nieistniejącej już Komendy Wojewódzkiej w Koszalinie.
- Mąż pojechał na policję. Powiedziano mu, że miał być napadnięty, gdzieś na trasie Koszalin-Mścice. Mąż powiedział, że nic nie pamięta, nie wie o co chodzi - opowiada Elżbieta Lech, żona Mariana Lecha.
Podczas wizyty w komendzie funkcjonariusze nagrali głos pana Mariana. Dzięki temu nagraniu wytypowano go jako rzekomego szantażystę. Dlaczego właśnie jego? Na to pytanie do dziś nikt nie potrafi odpowiedzieć.
- Koronnym dowodem w tej sprawie było zaproszenie pana Mariana do komendy, pozyskanie od niego głosu, a następnie, w sposób jak gdyby pozaprocesowy, porównanie tego głosu z nagraniem, które powstało w sekretariacie kurii biskupiej - mówi Zbigniew Juszkiewicz, adwokat Mariana Lecha.
Pan Marian został zatrzymany na podstawie badań fonoskopijnych wykonanych przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne przy Komendzie Głównej Policji. Wykonana w Warszawie ekspertyza była jedynym dowodem w sprawie.
- Ekspertyza, która została w tej sprawie przygotowana, stwierdzała w sposób jednoznaczny, że głos mężczyzny dzwoniącego do kurii i głos Mariana Lecha, to głos tej samej osoby - informuje Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
- Były dowody pośrednie, poszlakowe, ale one były niejednoznaczne i niepewne. Gdyby nie opinia fonoskopijna, z całą pewnością do oskarżenia pana Lecha by nie doszło - mówi Sławomir Przykucki z Sądu Okręgowego w Koszalinie.
Oparty na jednym dowodzie proces zakończył się po sześciu miesiącach. Pan Marian został skazany na rok i osiem miesięcy więzienia. Uznano go winnym, chociaż w sądzie nawet ksiądz nagrywający zamachowca nie rozpoznał w panu Lechu niedoszłego terrorysty.
- Pan Marian odczytał kartkę z tekstem rozmówcy, który mówił prze telefon i świadek, który miał z nim rozmawiać, przedstawiciel kurii powiedział, że to nie jest ten głos, że głos człowieka, który z nim rozmawiał był głosem człowieka o wiele młodszego - mówi Zbigniew Juszkiewicz, adwokat Mariana Lecha.
Państwo Lech nie poddali się. Kolejne odwołania doprowadziły ich do Sądu Najwyższego. Ten przyjrzał się sprawie, skasował wyrok i nakazał przeprowadzenie kolejnych badań fonoskopijnych. Wnioski płynące z analizy wykonanej przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych są szokujące! To nie pan Marian dzwonił 11 lat temu do kurii.
- Eksperci stanowczo twierdzą, iż głos nagrany wówczas przez pracownika kurii nie był głosem pana Mariana Lecha. - informuje Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
- Myśleliśmy, że to się skończy, że jest wiarygodny dowód, rzetelnie zbadany - mówi Daria Kapeluch, córka Mariana Lecha.
Tak się jednak nie stało. Marian Lech wciąż jest oskarżony o próbę zamachu terrorystycznego. Sąd jest w sytuacji patowej. Co będzie dalej? Nie wiadomo.
- Sąd Rejonowy w moim przekonaniu ma dwie drogi wyjścia. Może zdecydować się na powołanie kolejnych biegłych i oczekiwać, na kolejną trzecią już ekspertyzę, lub też wydać wyrok na ekspertyzach już obecnie istniejących, z tym że jedną musiałby odrzucić, a na drugiej opierać swoje orzeczenie - twierdzi Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Pan Marian do dziś nie wie, dlaczego został uznany za terrorystę. Winę jednoznacznie jednak przypisuje miejscowym organom ścigania.
- Policja chciała mieć wyniki. Chciała złapać terrorystę - mówi Marian Lech, skazany za próbę dokonania zamachu terrorystycznego.
Dziś policja niechętnie odnosi się do sprawy. Ówczesna komenda wojewódzka już nie istnieje, a sporządzający pierwszą notatkę - notatkę, która poruszyła lawinę oskarżeń -Jarosław Marzec, późniejszy szef CBŚ, a także jego zwierzchnicy, zasłaniają się przepisami.
- W przypadku, kiedy postępowanie toczy się jeszcze przed sądem, z reguły policjanci, którzy brali udział w nim udział, występują jako świadkowie. Stąd też nie mogą się wypowiadać do zakończenia tego postępowania - informuje Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji w Warszawie.
Państwo Lech po jedenastu latach walki chcą jeszcze wierzyć w sprawiedliwość. Nie chcą odszkodowania. Chcą tylko odzyskać utracone dobre imię. *
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz
ibrachacz @polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)