Porwana do domu publicznego?
Tajemnicze zaginięcie 19-latki. Joanna Surowiecka z Czechowic-Dziedzic zaginęła 6 czerwca 2006 roku. Jej rodzice twierdzą, że została porwana i wywieziona do Niemiec do domu publicznego. Miesiąc po zaginięciu wujek Joanny zadzwonił na jej telefon z Austrii. Odebrał mężczyzna mówiący po niemiecku. Połączenie do Niemiec potwierdził austriacki operator sieci komórkowej. Zdaniem polskiej policji - to niemożliwe.
6 czerwca 2006 roku 19-letnia Joanna Surowiecka miała egzamin z psychologii na uczelni w Katowicach. Wyszła z domu w Czechowicach-Dziedzicach i szła w kierunku stacji kolejowej. Do pociągu jednak nie wsiadła.
- Na dworzec na pewno nie doszła, bo w pociągu czekał na nią kolega. Zaglądał, pytał, czy nie było jej nigdzie na peronie - mówi Irena Surowiecka matka zaginionej Joanny.
Po kilku godzinach rodzice Joanny zawiadomili policję. Rozpoczęły się poszukiwania. Podejrzewano, że dziewczyna mogła zostać zamordowana. Ciała Joanny jednak nie znaleziono.
- Było nas tu przez te dwa tygodnie około 30 osób. Dzień w dzień braliśmy jakieś mapy, namiary, na przykład od pana Jackowskiego i szliśmy tam, gdzie jeszcze nam ktoś doradzał - wspomina Irena Surowiecka matka zaginionej Joanny.
Jasnowidz, u którego byli rodzice zaginionej wskazał miejsce, gdzie miała przebywać Joanna. Tym miejscem okazała się działka należąca do rodziców Bartłomieja K., kolegi dziewczyny ze studiów. Pies policyjny wyczuł tam ślady Joasi.
- Twierdzi, że ona u niego była 3 maja. Ja to też potwierdzam, bo wiem że 3 maja na tę działkę, na grilla Joanna pojechała. Natomiast wiem też, że pies może czuć, wyczuć ślady po 3-4 dniach, a nie po 40 - mówi Irena Surowiecka matka zaginionej Joanny.
- Ostatnią osobą, z którą Joanna usiłowała się skontaktować był Bartek, kolega ze studiów. Jednak został on wykluczony z grona osób, które mogły mieć jakikolwiek związek z zaginięciem Joanny Surowieckiej - informuje Elwira Jurasz z Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej.
Jedną z wersji przyjętych przez policję była także ucieczka dziewczyny. Rodzina zdecydowanie odrzuca taką możliwość.
- Miała ze sobą indeks, miała ze sobą dowód osobisty. Paszport został w domu. W portfelu miała 20 zł, bo tyle wzięła. Do dziś nie ruszone jest jej konto - mówi Irena Surowiecka, matka zaginionej Joanny.
Tydzień po zaginięciu córki, państwo Surowieccy zawiadomili policję, że na budynku autokomisu, w pobliżu miejsca zaginięcia Joanny zamontowany był monitoring. Niestety, nagrania okazały się nieprzydatne.
- Samo zabezpieczenie monitoringu, zabranie go przez policjantów trwało miesiąc - mówi Kazimierz Surowiecki, ojciec zaginionej Joanny.
- Biegły, który zajmował się odtworzeniem zapisu stwierdził, że prawdopodobnie ktoś wcześniej manipulował przy tym zapisie, bo bez problemu udaje się odtworzyć dzień po zaginięciu, natomiast dzień zaginięcia został zlikwidowany - informuje Elwira Jurasz z Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej.
Wujek Joanny, który mieszka w Wiedniu twierdzi, że miesiąc po zaginięciu dziewczyny dodzwonił się na jej komórkę. Odebrał mężczyzna, mówiący po niemiecku. Po 11 sekundach rozłączył się. Zdaniem policji - to niemożliwe.
- Trudno mówić jednoznacznie o tym, że ktokolwiek odebrał ten telefon ze względu na to, że sprawdzamy, czy ten telefon loguje się w sieci i ten telefon nie logował się w sieci od momentu zaginięcia Joanny - mówi Elwira Jurasz z Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej.
- Ten telefon był sprawdzany przez policję w Katowicach. Na pisemną prośbę od operatora w Austrii dostali odpowiedź, że ten telefon logował się na terenie Niemiec. Wystąpili do operatora niemieckiego, ale ten stwierdził, że tylko i wyłącznie na prośbę prokuratury może takie informacje przekazać. Sprawa gdzieś utknęła - opowiada Irena Surowiecka, matka zaginionej Joanny.
Rodzice Joanny Surowieckiej uważają, że dziewczyna została siłą wciągnięta do samochodu, uprowadzona i jest gdzieś przetrzymywana, wbrew swojej woli. Dlatego nie może się z nimi skontaktować.
- Ja myślę, że ona została wywieziona do domu publicznego za granicę - mówi Kazimierz Surowiecki, ojciec zaginionej Joanny.
- Często te porwania wyglądają w ten sposób, że osoby są wciągane do samochodów nawet na ulicy. I ślad po nich ginie - mówi Stana Buchowska z fundacji La Strada.
- Prokuratura Rejonowa w Pszczynie prowadziła postępowanie w sprawie podejrzenia pozbawienia wolności jednej z mieszkanek Czechowic-Dziedzic w 2006 roku. Postępowanie zakończyło się umorzeniem śledztwa - informuje Brygida Stasica-Kaczorowska z Prokuratury Rejonowej w Pszczynie.
Krewni Joanny od 26 miesięcy przeżywają koszmar. Są zrozpaczeni, ale nie poddają się. Wierzą, że Joanna żyje i w końcu wróci do domu. *
* skrót materiału
Reporter: Paulina Bąk
pbak@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)