Arszenik, cyjanek i rtęć ze szpitala do... ślusarza
Kilogram cyjanku, tyle samo arszeniku, 50 miligramów rtęci i wiele innych groźnych dla człowieka i środowiska substancji znalazł wrocławski ślusarz Jerzy Grodzki w pancernej szafie, którą odkupił od jednego z wrocławskich szpitali. Chemikaliami można wytruć jedną czwartą miasta! Jak to możliwe, że szpital nie sprawdził, co znajduje się w ważącej około półtorej tony szafie?
Wrocław. Stary poniemiecki sejf stoi od lat w jednym z pomieszczeń Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego numer 1. Pancerna szafa przeszkadza pracownikom lecznicy, bo zajmuje dawne pomieszczenie magazynowe, które chciano przeznaczyć na sale dla chorych. Ponad rok temu pan Jerzy, ślusarz z Wrocławia, za symboliczną złotówkę odkupił od szpitala niepotrzebny sejf.
Ślusarz wynajął podnośnik i zabrał półtoratonową szafę pancerną. Przez ponad rok sejf stał na podwórku kamienicy, w której mieści się zakład pana Jerzego. Wielokrotnie bawiły się przy nim dzieci. Kilka a dni temu postanowił w końcu otworzyć pancerną kasę.
- Otworzyłem i zobaczyłem "cyjanki", "arszeniki". Było na półkach porozstawiane dużo słoików. Były zalakowane, dwa były rozbite. Zrobiłem wielkie oczy, zamknąłem sejf i zadzwoniłem po straż - opowiada Jerzy Grodzki, ślusarz, który kupił sejf od szpitala.
- Dwa związki: rtęć i arszenik były rozbite, musieliśmy je zneutralizować - informuje Jacek Tomczak z Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Akcja trwała kilka godzin. Brali w niej udział chemicy, strażacy i policjanci? Ratownicy nie kryli przerażenia.
- Cyjanku wagowo było około kilograma, arszeniku jeden kilogram, rtęć - 50 miligramów, pozostałych trucizn też spore ilości. Pracując w straży 22 lata nie spotkałem się z czymś takim - mówi Jacek Tomczak z Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Dziś już wiadomo, że w szafie znajdowały się fiolki z chemikaliami sprzed 10 lat. Były też starsze, z czasów PRL-u, a nawet przedwojenne. Część z nich była nieopisana. Zdaniem ekspertów znaleziskiem z sejfu można otruć nawet 150 tysięcy osób.
- Gdyby doszło do zatrucia wody pitnej, stężenie zabiłoby dużą ilość osób - mówi dr Andrzej Vogt, chemik z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Dyrekcja szpitala nabrała wody w usta i nie chce rozmawiać o incydencie. Nie wiadomo jeszcze, kto podjął decyzję o pozbyciu się starego sejfu. Nie wiadomo również, dlaczego nie sprawdzono jego zawartości. My zauważyliśmy na korytarzach remontowanej kliniki kolejne nie pilnowane kasy pancerne.
Władze wrocławskiej Akademii Medycznej, która jest właścicielem szpitala, są oburzone brakiem odpowiedzialności kliniki. Tym bardziej, że aby wynieść sejf z lecznicy, trzeba było wyburzyć kilka ścian. Cała akcja nie mogła się więc odbyć niepostrzeżenie.
- Tak nie powinno się zdarzyć, dlatego badamy sprawę. Obojętnie, czy mogły być tam odczynniki, dokumenty czy trucizna, sejf powinien być otwarty na terenie szpitala. Jest to fakt, który nie powinien mieć miejsca, wyciągniemy z tej sytuacji surowe konsekwencje - zapowiada prof. Jerzy Rudnicki, prorektor Akademii Medycznej we Wrocławiu
Chemikalia z kasy pancernej ślusarza trafiły do laboratorium kryminalistycznego. Jak się okazało - nie wszystkie. Od czasu zakończenia akcji, aż do przyjazdu naszej ekipy telewizyjnej ślusarz nie zaglądał do sejfu. Na naszą prośbę otworzył szafę?
Z panem Jerzym znaleźliśmy w sejfie jeszcze jedną fiolkę z preparatem chemicznym. Niezabezpieczoną. Pozostawioną przez służby porządkowe! Pokazaliśmy ją ekspertom i powiadomiliśmy prokuraturę.
- Jest to substancja niebezpieczna, rakotwórcza. Groźna dla jednej czy dwóch osób - mówi dr Andrzej Vogt, chemik z Uniwersytetetu Wrocławskiego.
Z miejsca akcji ostatnia odjechała policja, która zabezpieczała teren .To prawdopodobnie ona odpowiada za pozostawienie niebezpiecznych substancji w sejfie po zakończeniu interwencji.
- Będziemy sprawdzać, w jakich okolicznościach doszło do tego, że właściciel szafy miał jeszcze jedną fiolkę .Nie powinno się to zdarzyć. Winni będą ukarani - zapowiada Paweł Petrykowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. *
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
- Otworzyłem i zobaczyłem "cyjanki", "arszeniki". Było na półkach porozstawiane dużo słoików. Były zalakowane, dwa były rozbite. Zrobiłem wielkie oczy, zamknąłem sejf i zadzwoniłem po straż - opowiada Jerzy Grodzki, ślusarz, który kupił sejf od szpitala.
- Dwa związki: rtęć i arszenik były rozbite, musieliśmy je zneutralizować - informuje Jacek Tomczak z Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Akcja trwała kilka godzin. Brali w niej udział chemicy, strażacy i policjanci? Ratownicy nie kryli przerażenia.
- Cyjanku wagowo było około kilograma, arszeniku jeden kilogram, rtęć - 50 miligramów, pozostałych trucizn też spore ilości. Pracując w straży 22 lata nie spotkałem się z czymś takim - mówi Jacek Tomczak z Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Dziś już wiadomo, że w szafie znajdowały się fiolki z chemikaliami sprzed 10 lat. Były też starsze, z czasów PRL-u, a nawet przedwojenne. Część z nich była nieopisana. Zdaniem ekspertów znaleziskiem z sejfu można otruć nawet 150 tysięcy osób.
- Gdyby doszło do zatrucia wody pitnej, stężenie zabiłoby dużą ilość osób - mówi dr Andrzej Vogt, chemik z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Dyrekcja szpitala nabrała wody w usta i nie chce rozmawiać o incydencie. Nie wiadomo jeszcze, kto podjął decyzję o pozbyciu się starego sejfu. Nie wiadomo również, dlaczego nie sprawdzono jego zawartości. My zauważyliśmy na korytarzach remontowanej kliniki kolejne nie pilnowane kasy pancerne.
Władze wrocławskiej Akademii Medycznej, która jest właścicielem szpitala, są oburzone brakiem odpowiedzialności kliniki. Tym bardziej, że aby wynieść sejf z lecznicy, trzeba było wyburzyć kilka ścian. Cała akcja nie mogła się więc odbyć niepostrzeżenie.
- Tak nie powinno się zdarzyć, dlatego badamy sprawę. Obojętnie, czy mogły być tam odczynniki, dokumenty czy trucizna, sejf powinien być otwarty na terenie szpitala. Jest to fakt, który nie powinien mieć miejsca, wyciągniemy z tej sytuacji surowe konsekwencje - zapowiada prof. Jerzy Rudnicki, prorektor Akademii Medycznej we Wrocławiu
Chemikalia z kasy pancernej ślusarza trafiły do laboratorium kryminalistycznego. Jak się okazało - nie wszystkie. Od czasu zakończenia akcji, aż do przyjazdu naszej ekipy telewizyjnej ślusarz nie zaglądał do sejfu. Na naszą prośbę otworzył szafę?
Z panem Jerzym znaleźliśmy w sejfie jeszcze jedną fiolkę z preparatem chemicznym. Niezabezpieczoną. Pozostawioną przez służby porządkowe! Pokazaliśmy ją ekspertom i powiadomiliśmy prokuraturę.
- Jest to substancja niebezpieczna, rakotwórcza. Groźna dla jednej czy dwóch osób - mówi dr Andrzej Vogt, chemik z Uniwersytetetu Wrocławskiego.
Z miejsca akcji ostatnia odjechała policja, która zabezpieczała teren .To prawdopodobnie ona odpowiada za pozostawienie niebezpiecznych substancji w sejfie po zakończeniu interwencji.
- Będziemy sprawdzać, w jakich okolicznościach doszło do tego, że właściciel szafy miał jeszcze jedną fiolkę .Nie powinno się to zdarzyć. Winni będą ukarani - zapowiada Paweł Petrykowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. *
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)