Niewolnicza praca Mongołek
Cztery kobiety przyjechały do Polski aż z Mongolii. Zadłużyły się, pośrednikom zapłaciły majątek, by móc pracować w Polsce. Miały zarobić fortunę i pomóc swoim biednym rodzinom. Rzeczywistość okazała się inna. Okropne warunki mieszkalne, niewolnicza praca i niskie wynagrodzenie. Tak wyglądał ,,raj", do którego przyjechały Mongołki. Uciekły od pracodawcy-oszusta i marzą o znalezieniu uczciwej pracy i spłacie swoich długów.
Przyjechały z daleka, z biednego kraju. W Polsce miały pracować, zarobić na swoje rodziny. W Mongolii, skąd przyjechały, zapłaciły pośrednikom załatwiającym legalną pracę w Polsce od 1500 do nawet 3000 tysięcy dolarów! W Mongolii to fortuna. Musiały zadłużyć się. W Polsce miał być raj. Był niewolniczy wyzysk.
- Nie można zatrudniać pracowników na szesnaście godzin dziennie. To była praca niewolnicza - mówi mjr Marek Jarosiński, rzecznik prasowy Karpackiego Oddziału Straży Granicznej.
- Tutaj przyjeżdżając, myślałyśmy, że otrzymamy obiecaną płacę. Myślałyśmy, że będziemy pracować po osiem godzin dziennie, że będziemy mieszkać w znośnych warunkach, ale okazało się, że było to kłamstwo. Mieszkałyśmy w bardzo złych warunkach, w małym pokoju mieszkałyśmy w sześć. Tam spałyśmy na wilgotnych materacach, pod cienkimi prześcieradłami - mówi Bolormha, jedna z wykorzystywanych kobiet.
W czerwcu Mongołki były już u kresu sił. Podjęły desperacką i ryzykowną decyzję. Postanowiły uciec z niewolniczej fabryki. Jednocześnie policja otrzymywała anonimowe informacje, że w zakładzie Jana Z. coś dzieje się dziwnego.
- Policjanci mieli takie informacje z kilku źródeł. Sprowadzały się do tego, że właściciel zakładu krawieckiego zatrudnia u siebie kilka kobiet i wszystko wskazywało na to, że on je wykorzystuje w pracy - mówi Dariusz Nowak, rzecznik prasowy małopolskiej policji.
Cztery Mongołki uciekły. W Myślenicach chciał je wylegitymować patrol straży granicznej. Kobiety na migi wytłumaczyły, że dokumentów nie mają. To zainteresowało straż i policję. Śledztwo ruszyło. W czerwcu Jana Z. zatrzymała policja i straż graniczna. Sprawą zajmuję się prokuratura w Krakowie. Mężczyzna jest na razie na wolności, ale ma już postawione zarzuty.
- Pierwszy z nich dotyczy ukrycia dokumentów, którymi nie miał prawa rozporządzać, dotyczy to czterech paszportów obywatelek Mongolii - mówi Bogusława Marcinkowska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Jan Z. nie przyznaje się do winy i nie chce komentować sprawy. Informacji też nie udziela jego żona. Przedsiębiorca wciąż prowadzi swój niewielki zakład krawiecki. Przebywają tam jeszcze dwie Mongołki. Mężczyzna wciąż ma pozwolenie na zatrudnianie cudzoziemców.
Cztery Mongołki są pod opieką straży granicznej. W Polsce przebywają ciągle legalnie, ale kobiety nie mają pieniędzy na powrót do domu. Chciałyby pracować w Polsce, tak by przynajmniej zarobić na spłatę długów zaciągniętych na wyjazd i bilet powrotny do Mongolii.
- Nie obawiam się teraz, pomogła nam policja i inni ludzie, my im wierzymy i po prostu nie chciałybyśmy teraz wracać do Mongolii z niczym. Mamy nadzieje, że znajdziemy tutaj jakąś pracę, gdyż po to przyjechałam, żeby pracować - mówi Bolormha.*
* skrót materiału
Reporter: Anna Jurek