Na co czekali lekarze?
Moje dzieci chciały się urodzić, ale nikt nie pomógł im przyjść na świat - mówi Sylwia Malinowska. Kobieta oczekiwała bliźniąt. Do szpitala trafiła, gdy zaczęła odczuwać bóle porodowe. Jej zdaniem lekarze chcieli, by urodziła dwa tygodnie później. Stało się inaczej. Po sześciu dniach bliźniaki zmarły w łonie matki.
Pani Sylwia i pan Jarek są małżeństwem od dwóch lat. Marzyli o dziecku. Kiedy dowiedzieli się, że będą mieli bliźniaki, potraktowali to jak podwójne szczęście. Nigdy nie przypuszczali, że los może się z nimi obejść tak okrutnie...
W 34. tygodniu ciąży pani Sylwia trafiła do szpitala w Działdowie. Wszystko wskazywało na to, że termin porodu jest bliski. Twierdzi, że lekarze starali się podtrzymać ciążę mimo wszystko. Chcieli, by rodziła za dwa tygodnie. Szóstego dnia pobytu w szpitalu podczas badania KTG nie usłyszała już tętna swoich dzieci.
- Pamiętam ten dzień. Myślałam, że lekarze mi wreszcie pomogą. Przyszły wyniki KTG i okazało się, że nie wykryło u dzieci tętna - wspomina Sylwia Malinowska, której dzieci zmarły przed porodem.
Pani Sylwia codziennie zadaje sobie pytanie: na co czekali lekarze. Dlaczego nie wykonano cesarskiego cięcia? Przecież ciąże bliźniacze prawie zawsze kończą się przed upływem dziewięciu miesięcy. Pobyt w szpitalu wspomina jak najgorszy koszmar. Sześć dni w ogromnym bólu i niepewności. Jej słowa potwierdza pani Dorota, która w tym samym czasie była pacjentką szpitala.
- Mówiła, że źle się czuje. Źle też wyglądała. Nie mogła chodzić - opowiada Dorota Soćko, która była pacjentką szpitala równocześnie z panią Sylwią.
- Tłumaczono, że mi jest ciężko, bo to bliźniaki i muszę wytrzymać do 36 tygodnia ciąży. Wierzyłam lekarzom. Nawet nie pomyślałam, że to mogą być bóle porodowe - mówi Sylwia Malinowska.
Pani Sylwia oskarża ordynatora oddziału, na którym leżała, o nieudzielenie pomocy jej dzieciom. Niestety nie udało się nam zastać ordynatora w szpitalu. Lekarz nie zgodził się również na rozmowę telefoniczną. Szpital nie chce komentować sprawy do czasu zajęcia stanowiska przez wojewódzkiego konsultanta ginekologii i położnictwa.
Pani Sylwii trudno uwierzyć, że sprawę uda się wyjaśnić na podstawie samej dokumentacji medycznej. Twierdzi, że informacje na temat jej pobytu w szpitalu są dalekie od prawdy.
- W karcie obserwacji pacjenta napisano bzdury. Według niej nie zgłaszałam żadnych dolegliwości, a mój stan był dobry - mówi Sylwia Malinowska.
Pani Sylwia wie, że żadne wyjaśnienia nie zwrócą życia jej dzieciom. Jest pewna, że gdyby lekarze nie czekali, tylko uważniej monitorowali jej ciąże podczas pobytu w szpitalu, dziś byłaby szczęśliwą mamą Piorta i Pawła. *
* skrót materiału
Reporter: Milena Sławińska