Nauczyciel bez wykształcenia
Podawał się za nauczyciela przez 17 lat! Leszek B. uczył biologii w Szkole Podstawowej w Witaszycach. Uczniowie podchodzili do niego z dystansem, a rodzice byli nastawieni sceptycznie, bo ich dzieci po przejściu do wyższych szkół miały braki. Okazało się, że Leszek B. wykonywał zawód dysponując sfałszowanym dyplomem magistra! Nauczyciel został natychmiast zwolniony z pracy. Sprawą zajęła się prokuratura.
- Na lekcjach głównie opowiadał historie ze swojego życia. Wszyscy sobie z niego czasem żartowaliśmy, że jaki z niego nauczyciel, jakie w ogóle studia skończył. Nikt nie podejrzewał, że tak to się skończy - mówi jedna z uczennic Leszka B.
Leszek B. był jednym z nauczycieli w szkole w Witaszycach. Uczył biologii. Niektóre dzieci sobie go chwaliły, bo stawiał dobre oceny, prowadził nietypowe lekcje i organizował liczne akcje ekologiczne. Rodzice byli sceptyczni, bo uważali, że w rzeczywistości dużo biolog nie uczył, co wychodziło po przejściu ich pociech do wyższych szkół.
W czasie wakacji pojawiły się plotki we wsi, że Leszek B. nie ma ukończonych studiów wyższych. Dyrektor szkoły wysłała pismo do poznańskiej uczelni z pytaniem, czy Leszek B. otrzymał tam dyplom magistra.
- Okazało się, że pan Leszek nie ukończył studiów wyższych i nie obronił pracy magisterskiej. Nie dowierzaliśmy, bo w aktach osobowych nauczyciela były dokumenty świadczące o tym, że obronił pracę magisterską. Był odpis dyplomu ukończenia szkoły wyższej, ksero absolutorium, a także kserokopie z ostatniej strony indeksu, świadczące o tym, że obronił pracę magisterską na ocenę bardzo dobrą - mówi Aleksandra Rychel, dyrektor szkoły podstawowej w Witaszycach.
Kobieta zażądała od nauczyciela oryginału dyplomu ukończenia studiów wyższych.
Leszek B. przyniósł wówczas tylko ksero tego dokumentu. Nowa dyrektor porównała dwa dokumenty - odpis rzekomego dyplomu Leszka B., który od lat leżał w szkole, ze świeżo przyniesioną kserokopią rzekomego oryginału dyplomu. Nie zgadzały się numery, były różne daty uzyskania tytułu magistra, oraz wydania tych dokumentów. Nazwisko prodziekana także nie było takie samo.
- Mając taką informację skierowałam się z ponownym pismem do uczelni wydziału biologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza, celem uwierzytelnienia dwóch posiadanych dokumentów - opowiada Aleksandra Rychel, dyrektor szkoły podstawowej w Witaszycach.
Odpowiedź z uczelni potwierdziła najgorsze przeczucia Aleksandry Rychel. Informowała, że nie wydano dyplomu z tytułem magistra na takie nazwisko.Teraz już było jasne, że nauczyciel zatrudniony został w szkole na podstawie sfałszowanych dokumentów.
- Przedmiotem śledztwa jest sfałszowanie dokumentu dyplomu ukończenia wyższych studiów uniwersyteckich. Ustalono, że nauczyciel używał dwóch kopii dyplomów jednocześnie - informuje Janusz Walczak z Prokuratury Okręgowej w Kaliszu.
Przykra prawda ujrzała światło dzienne. Dla wszystkich mieszkańców, w tym dzieci, rodziców, czy innych pedagogów była szokiem.
- Było mi po prostu wstyd. On, jako nauczyciel, powinien dawać przykład. Teraz musimy się wstydzić. Mam nadzieję, że nigdy więcej takiej sytuacji w naszej szkole nie będzie.- mówi Anna Hołowaty, nauczycielka ze szkoły, w której uczył Leszek B.
Sam nauczyciel nie chciał z nami rozmawiać. Przy kolejnej próbie wizyty w jego domu, w końcu otworzył drzwi. Jednak i tym razem nie powiedział nic na swoje usprawiedliwienie. *
* skrót materiału
Reporter: Aneta Mierzwa
(Telewizja Polsat)
Leszek B. był jednym z nauczycieli w szkole w Witaszycach. Uczył biologii. Niektóre dzieci sobie go chwaliły, bo stawiał dobre oceny, prowadził nietypowe lekcje i organizował liczne akcje ekologiczne. Rodzice byli sceptyczni, bo uważali, że w rzeczywistości dużo biolog nie uczył, co wychodziło po przejściu ich pociech do wyższych szkół.
W czasie wakacji pojawiły się plotki we wsi, że Leszek B. nie ma ukończonych studiów wyższych. Dyrektor szkoły wysłała pismo do poznańskiej uczelni z pytaniem, czy Leszek B. otrzymał tam dyplom magistra.
- Okazało się, że pan Leszek nie ukończył studiów wyższych i nie obronił pracy magisterskiej. Nie dowierzaliśmy, bo w aktach osobowych nauczyciela były dokumenty świadczące o tym, że obronił pracę magisterską. Był odpis dyplomu ukończenia szkoły wyższej, ksero absolutorium, a także kserokopie z ostatniej strony indeksu, świadczące o tym, że obronił pracę magisterską na ocenę bardzo dobrą - mówi Aleksandra Rychel, dyrektor szkoły podstawowej w Witaszycach.
Kobieta zażądała od nauczyciela oryginału dyplomu ukończenia studiów wyższych.
Leszek B. przyniósł wówczas tylko ksero tego dokumentu. Nowa dyrektor porównała dwa dokumenty - odpis rzekomego dyplomu Leszka B., który od lat leżał w szkole, ze świeżo przyniesioną kserokopią rzekomego oryginału dyplomu. Nie zgadzały się numery, były różne daty uzyskania tytułu magistra, oraz wydania tych dokumentów. Nazwisko prodziekana także nie było takie samo.
- Mając taką informację skierowałam się z ponownym pismem do uczelni wydziału biologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza, celem uwierzytelnienia dwóch posiadanych dokumentów - opowiada Aleksandra Rychel, dyrektor szkoły podstawowej w Witaszycach.
Odpowiedź z uczelni potwierdziła najgorsze przeczucia Aleksandry Rychel. Informowała, że nie wydano dyplomu z tytułem magistra na takie nazwisko.Teraz już było jasne, że nauczyciel zatrudniony został w szkole na podstawie sfałszowanych dokumentów.
- Przedmiotem śledztwa jest sfałszowanie dokumentu dyplomu ukończenia wyższych studiów uniwersyteckich. Ustalono, że nauczyciel używał dwóch kopii dyplomów jednocześnie - informuje Janusz Walczak z Prokuratury Okręgowej w Kaliszu.
Przykra prawda ujrzała światło dzienne. Dla wszystkich mieszkańców, w tym dzieci, rodziców, czy innych pedagogów była szokiem.
- Było mi po prostu wstyd. On, jako nauczyciel, powinien dawać przykład. Teraz musimy się wstydzić. Mam nadzieję, że nigdy więcej takiej sytuacji w naszej szkole nie będzie.- mówi Anna Hołowaty, nauczycielka ze szkoły, w której uczył Leszek B.
Sam nauczyciel nie chciał z nami rozmawiać. Przy kolejnej próbie wizyty w jego domu, w końcu otworzył drzwi. Jednak i tym razem nie powiedział nic na swoje usprawiedliwienie. *
* skrót materiału
Reporter: Aneta Mierzwa
(Telewizja Polsat)