Wyciągają pieniądze od bezdomnych
Warszawscy urzędnicy wypowiedzieli wojnę bezdomnym. W całym mieście zlikwidowano tak zwane squaty, czyli opustoszałe budynki zajmowane przez ponad 600 "dzikich" lokatorów. Co władze miasta zaproponowały im w zamian? Noclegownie i schroniska, w których za nocleg trzeba płacić. Bezdomni przenieśli się więc do śmietników, na dworce i klatki schodowe.
- We Francji, Niemczech są squaty, ośrodki, w których nie trzeba płacić, tam dają ludziom jeść. A w Polsce za wszystko trzeba płacić - mówi pan Piotr, bezdomny.
- Według władz Warszawy, trzeba zrobić wszystko, żeby tych bezdomnych nie było, to znaczy ich nie zauważać, a jeżeli oni się pojawią, to jak najszybciej rozsyłać ich po innych miastach albo nasyłać policję, grupy interwencyjne i wyrzucać ich z budynków na ulicę - twierdza Beata Szymańska z fundacji "Feniks".
Warszawski Nowy Świat. To reprezentacyjny deptak miasta. Niemal na każdym kroku bogactwo i przepych biją tam w oczy. Wystarczy jednak wejść w jedną z wielu okolicznych bram, żeby po przejściu zaledwie kilkudziesięciu metrów znaleźć się w zupełnie innym świecie.
W budynkach na tyłach Nowego Światu, żyje co najmniej kilkudziesięciu bezdomnych. Jeszcze do niedawna mieszkali na tak zwanych squatach.
- Zniknęła szkoła, zniknęła fabryka, zniknęło Powiśle, Foksal, Mokotów, Żaba. Zawiozłem dyrektora, żeby mu pokazać, w jakich warunkach egzystują ludzie, gdzie z kotła robi się pralkę za pomocą kija, gdzie z maszynki spirytusowej robi się kuchenkę gazową i po dwóch tygodniach squat był zamknięty - opowiada "Szkot", bezdomny.
A tak wyglądały warszawskie squaty. W największym z nich na Woli, w skrajnie trudnych warunkach mieszkało ponad 300 osób. Bezdomni spali na łóżkach zbitych z dykty, w środku nie było prądu i bieżącej wody. W budynku zalegały tony śmieci. Prowizoryczne kuchnie sąsiadowały z szaletami.
- Jest to niekorzystne dla samego miasta i bardzo niebezpieczne dla ludzi. Nie możemy pozwolić na to, żeby przebywali w tak dramatycznych warunkach - mówi Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej w Warszawie.
Władze Warszawy przekonują, że ponad sześciuset osobom, które mieszkały w zlikwidowanych squatach zaproponowały miejsca w noclegowniach i schroniskach. Tyle tylko, że bezdomni za każdą noc muszą zapłacić z własnej kieszeni.
- Płaci się tam pięć złotych za nocleg, ale i tak przed godziną ósmą rano wyganiają - opowiada pan Józef, bezdomny.
- Organizacje pozarządowe wprowadziły opłaty za nocleg rzędu 5 - 10 złotych, żeby bezdomny wiedział, że musi ze swojej strony zainwestować w te miejsce pobytu - informuje Bogdan Jaskołd, dyrektor Bura Polityki Społecznej w Warszawie.
- Udzielamy noclegów przez 7 dni, a potem musi być 14 dni przerwy. Ci ludzie muszą próbować wyjść z tej bezdomności - dodaje Tomasz Maliszewski z ośrodka Monar - Markot.
Przedstawiciele organizacji pozarządowych już od dawna walczą o zalegalizowanie squatów. Jak na razie bezskutecznie.
- Mamy ponad tysiąc pism z odmową, że fundacja nie dostanie nic, budynku, gruntu pod budowę, bo nie ma bezdomności - opowiada Beata Szymańska z fundacji "Feniks".
- Można wszystko mówić i różne rzeczy likwidować, tylko trzeba coś dać w zamian -twierdzi Olga Johan - wice przewodnicząca Rady Miasta Stołecznego Warszawa. *
* skrót materiału
Reporter Paweł Kaźmierczak