Głodujący stoczniowcy
Pracownicy Stoczni w Ustce czekają na zaległe pensje. 10,5 miliona złotych od roku leży na koncie Sądu Rejonowego w Słupsku. Pieniądze pochodzą z licytacji majątku stoczni.
Przedsiębiorstwo zamknięto 6 lat temu. Wielu stoczniowców żyje na skraju nędzy. Zbierają puszki oraz monety na plaży. Na co czeka sąd?
Stocznia w Ustce została zlikwidowana 6 lat temu. Na bruk trafiło kilkaset osób. Dziś niektórzy z byłych pracowników żyją w nędzy. Czekają na pieniądze, które po sprzedaży majątku przedsiębiorstwa trafiły na konto bankowe słupskiego Sądu Rejonowego. Leżą tam już rok.
Na wypłaty zaległych świadczeń czeka 360 osób. Joanna Osial po upadku firmy miała pieniądze tylko na jedzenie. Została eksmitowana z mieszkania. Dziś mieszka z córką w bloku socjalnym, w pomieszczeniu o powierzchni dziewiętnastu metrów kwadratowych.
Józef Włodarczyk, również były pracownik stoczni, utrzymuje się z żoną za 400 złotych miesięcznie.
- Musiałem zbierać puszki. Nie wstydziłem się, choć przygadywano mi: "Dobry fachowiec, a nie może znaleźć sobie pracy". Przynajmniej nie kradłem - mówi Józef Włodarczyk, który pracował w stoczni w Ustce.
W 2006 roku zakończyła się sprzedaż majątku stoczni. 10,5 miliona złotych z licytacji leży na koncie Sądu Rejonowego w Słupsku. Roszczenia byłych pracowników zakładu to 800 tysięcy złotych. Pan Józef Włodarczyk powinien dostać siedem i pół tysiąca złotych. Jego kolega Bogdan Nowiński - siedem tysięcy.
- Żyję w ciężkich warunkach. Do pracy nie mogę pójść, bo miałem wypadek. Rok czasu leżałem w łóżku. Żona ma guza mózgu, nie starcza nam nawet na lekarstwa. Trudno wyżyć w tych czasach - mówi Bogdan Nowiński.
Krzysztof Ciemnoczołowski, prezes Sądu Rejonowego w Słupsku potwierdza, że pieniądze są na ich koncie. Dlaczego tak długo? Bo procedury są skomplikowane.
Ta argumentacja nie trafia jednak do ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Prezes Sądu obiecał wypłatę zaległych świadczeń przed świętami wielkanocnymi ubiegłego roku. Później przed Wigilią. Słowa nie dotrzymał. Stoczniowcy grożą manifestacją.
Najnowszy termin pierwszych wypłat dla stoczniowców to koniec lutego. Roszczenia mają być zaspakajane do wysokości średniej pensji w Polsce. Więcej nie, bo lista wierzycieli jest długa i musi wystarczyć dla wszystkich. Także dla komornika, który zarobi na tej sprawie, bagatela 110 tysięcy złotych.
Stoczniowcy są na ostatnim miejscu na liście wierzycieli. Jednak na ich wniosek komorniczą licytację bada prokuratura.
- Chodzi o wycenę trzech nieruchomości, po likwidowanej stoczni. Ta wycena według pracowników Stoczni Ustka została zaniżona - powiedziała Beata Szafrańska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Słupsku.
Prokuratura bada też, dlaczego cztery łodzie z usteckiej stoczni, które powinny zostać sprzedane, a pieniądze podzielone wśród wierzycieli, stoją od kilku lat na płatnym parkingu. Opłata, za ich postój to w sumie już 360 tysięcy złotych. Krzysztof Ciemnoczołowski, prezes Sądu Rejonowego w Słupsku twierdzi, że o sprawie nic nie wie. Komornik nie chciał się z nami spotkać.
Byli pracownicy Stoczni Ustka powoli tracą wiarę w wymiar sprawiedliwości. Pytają: Jak tu wierzyć w sprawiedliwość sądu. Ich pieniądze leżą na kontach sądowych, a oni sami zmuszeni są do zbierania puszek czy monet na plaży. *
* skrót materiału
Reporterzy: Ewa Pocztar - Szczerba, Michał Kowalski epocztar@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)