Jak chroni MSWiA?
Skandal w MSWiA! Minh - objęta programem ochrony Wietnamka, została deportowana do swojej socjalistycznej ojczyzny. Urzędnicy twierdzą, że tego chciała. Ona mówi, że ją wyrzucono. 20-letnia Minh jest ofiarą handlu ludźmi. Była bita, wykorzystywana i poniżana. Pomoc znalazła w Polsce, jednak nie na długo. Teraz jej życie może być w niebezpieczeństwie. W MSWiA nie wiedzą, czy w ogóle żyje.
To fragmenty zeznań Minh, dwudziestoletniej Wietnamki, która przeżyła piekło.
"W styczniu 2007 wywieźli nas pod Kijów i zamknęli w jakiejś oborze. Była bardzo brudna i zniszczona. Mimo że było nas kilkoro i tak było bardzo zimno. Przez pięć dni nie dano nam ani jeść, ani pić, mimo że prosiliśmy. Budynku pilnowali Ukraińcy. Przez jednego z nich zostałam pobita do krwi. Chcieli żebym zapłaciła pięćset dolarów. Kazali mi zadzwonić do ciotki, do której jechałam. Dopiero gdy dostali dolary, przewieźli nas do wieżowca w Kijowie."
"W mieszkaniu w wieżowcu nie było toalety. Było bardzo brudno, bo załatwialiśmy swoje potrzeby na podłodze. Co tydzień przyjeżdżał Wietnamczyk, który był naszym przewodnikiem w podróży do Europy. Zabierał mnie do innego mieszkania w Kijowie. Mówił, że jeżeli nie ulegnę, to mnie zabije. Najpierw mnie bił rękoma i czym popadnie, potem gwałcił. Trwało to ponad pół roku."
To nie opis sennego koszmaru ani scenariusz horroru. To wydarzyło się naprawdę. Wiarygodność zeznań Minh potwierdzili policjanci z zespołu do walki z handlem ludźmi i eksperci z Fundacji La Strada.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji objęło Minh specjalnym programem ochrony. Tym samym resort wziął na siebie odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo. Miał dać jej schronienie i środki do życia, utajnić jej dane, a w razie potrzeby - nawet zapewnić zmianę wyglądu.
Jak ustaliliśmy, dziś w resorcie nie wiedzą nawet, czy ofiara handlu ludźmi w ogóle żyje! W ubiegły poniedziałek pozbawiono ją ochrony i wyrzucono z Polski.
Programem ochrony, którym objęto Minh, kieruje specjalny zespół. W zespole zasiada dyrektor MSWiA Piotr Mierecki, przedstawicielka Fundacji La Strada oraz wysocy oficerowie policji i straży granicznej. Mimo, że straż graniczna musiała wiedzieć, że Wietnamka ma pozostać w kraju pod ochroną, to właśnie jej funkcjonariusze wyrzucili ją z Polski.
Straż graniczna twierdzi, że Wietnamka - objęta programem ochrony, gwarantującym jej schronienie i środki do życia w Polsce - nie miała nic przeciwko deportacji do Wietnamu. Niestety straż nie posiada żadnego dokumentu, który by to potwierdził. Podobno Wietnamka wyraziła ustną zgodę.
Niestety nie udało nam się ustalić, który wietnamista tłumaczył policjantom, co miała do powiedzenia Minh w dniu deportacji. Wiemy natomiast, że Fundacja La Strada, która odpowiada za program ochrony, dowiedziała się o wyrzuceniu z Polski swojej podopiecznej, gdy tej nie było już w kraju!
- Jeszcze w piątek z nią rozmawialiśmy. Nie mówiła, że chce wyjechać. Rozmawiała z osobami, którym ufała. Zawsze, gdy coś się działo, dzwoniła do nas - twierdzi Irena Dawid-Olczyk z Fundacji La Strada.
Telefon jednak milczał. Co wydarzyło się naprawdę? Jak to możliwe, że funkcjonariusze podlegli MSWiA, którzy mieli zapewnić Minh bezpieczeństwo, pozbawili ją ochrony? Udało nam się skontaktować z dziewczyną. Wiemy, że dotarła do Socjalistycznej Republiki Wietnamu. Po naszej rozmowie jej domowy telefon został zablokowany.
- Ja nic nie wiedziałam o deportacji. W piątek chciałam się umówić z dziennikarzem Polsatu, wtedy okazało się, że automat telefoniczny jest zepsuty. W poniedziałek o 5 rano obudzili mnie i powiedzieli, żebym spakowała swoje rzeczy. Pytałam strażnika, gdzie jadę. Powiedzieli że do Warszawy - mówi Minh, Wietnamka deportowana wbrew programowi ochrony MSWiA
- Wszystkie osoby, które są zatrzymywane w celu wydalenia, mają prawo skontaktować się z takimi instytucjami jak La Strada i nigdy nie ogranicza się kontaktu - powiedział Grzegorz Sowa z Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie Trybunalskim.
Minh twierdzi, że uniemożliwiono jej zawiadomienie fundacji.
- Pytałam dyrektora aresztu, czy mogę porozmawiać przez telefon. Powiedział mi że nie, bo automat jest zepsuty. Zabronił mi dzwonić z biurowych telefonów, bo należą do policji - opowiada Minh.
Brzmi jak koszmar? To nie koniec. Wiemy, że dziewczyna miała przy sobie dokument, który mógł wstrzymać jej nagłą deportację z Polski. Niestety dziwnym trafem i to nie pomogło...
- Miałam przy sobie wniosek o przyznanie statusu uchodźcy. Był napisany po wietnamsku i po polsku. Dałam go funkcjonariuszom straży granicznej już na lotnisku. Oni udali, że nic nie rozumieją i zwrócili mi go - twierdzi Minh.
Wszyscy czterej funkcjonariusze, którzy wyrzucili Minh z Polski są zgodni. Żadnego wniosku od Wietnamki nie widzieli na oczy. Tu warto dodać, że dziewczyna została wydalona z Polski mimo, że sąd nie zdążył rozpoznać złożonego przez nią wniosku. Wniosku o zwolnienie z aresztu ze względu na jej współpracę z polskimi organami ścigania. *
*Dane Wietnamki objętej programem MSWiA zostały zmienione
Reporter: Łukasz Kurtz